Archive for stycznia 2010

Tong
Hakim Bey

Fragment książki Obelisk i inne eseje


Tong
„Mandaryni czerpią swą potęgę z praw; lud - z tajnych stowarzyszeń.”
(przysłowie chińskie)

Ubiegłej zimy przeczytałem książkę o chińskich tongach
(Primitive Revolutionaries of China: A Study of Secret Societies in the Late Nineteenth Century, Fei-Ling Davis; Honolulu 1971- 1977 23) – prawdopodobnie pierwszą pozycję na ten temat napisaną przez kogoś, kto nie był brytyjskim agentem! (Autorka była chińską socjalistką – umarła młodo, a to była jej jedyna książka). Po raz pierwszy uświadomiłem sobie, co tak bardzo pociągało mnie w tongach: nie tylko romantyzm, elegancki dekadentyzm chińskiego entourage’u, z pewnością tam obecne, ale także ich forma, struktura, sama ich istota. Jakiś czas później odkryłem, w doskonałym wywiadzie z Williamem S. Burroughsem w magazynie Homocore 24, że i jego zafascynowały tongi – zasugerował on, że to idealna forma organizacji dla pedałów, szczególnie dziś, w czasach grząskiej gównianej histerii i moralizmu. Popieram ten pomysł i polecam go wszelkim niewielkim grupom, tym szczególnie, których aktywność pozostaje nielegalna (palacze gandzi, seksualni odmieńcy, powstańcy) lub szczególnie ekscentryczna (nudyści, poganie, postawangardowi artyści itd.) Tong najlepiej zdefiniować jako stowarzyszenie wzajemnej pomocy dla ludzi o nielegalnych lub marginalizowanych zainteresowaniach, z których wynika potrzeba zachowania tajemnicy. Wiele chińskich tongów zajmowało się przemytem, oszustwami podatkowymi i nieoficjalną kontrolą pewnych zawodów (pozostając w opozycji do kontroli państwowej) lub też stawiało sobie rewolucyjne cele religijne bądź polityczne (np. obalenie dynastii mandżurskiej, niektóre tongi współpracowały z anarchistami w Rewolucji 1911 roku). Wspólną cechą tongów były wpisowe oraz składki pobierane i inwestowane w celu zapewnienia funduszy dla pozbawionych pracy, wdów i sierot po zmarłych członkach, na wypadek pogrzebów itp.

W naszych czasach, gdy ubodzy rzucają się między zrakowaciałą Scyllą składek ubezpieczeniowych i zanikającą Charybdą pomocy społecznej, ten aspekt tajnych stowarzyszeń może odzyskać swój urok. (Na tej samej zasadzie zorganizowano loże masońskie, wczesne nielegalne unie handlowe i „zakony rycerskie” dla robotników i rzemieślników). Kolejną wspólną cechą było organizowanie życia towarzyskiego, szczególnie bankietów – lecz nawet te z pozoru niewinne aktywności posiadać mogły rewolucyjne implikacje. Na przykład, podczas rozmaitych fermentów we Francji, w czasie gdy wszelkie formy publicznych spotkań były zakazane, tzw. „obiady” przejmowały na siebie rolę radykalnych organizacji. Jakiś czas temu rozmawiałem na ten temat z P.M., autorem bolo’bolo 25 (wydane przez Semiotext(e) Foreign Agents Series), usiłując przekonać go, że tajne organizacje znów są interesującą propozycją dla grup nastawionych na autonomię i rozwój jednostki. Nie chciał się ze mną zgodzić, ale nie - jak się spodziewałem - z powodu „elitarności” implikowanej przez tajność. Uważał raczej, że taka forma organizacji sprawdza się najlepiej w grupach o silnej wewnętrznej strukturze mocnych więzów ekonomicznych, etnicznych/regionalnych czy religijnych, którego to warunku nie spełnia współczesna scena kontrkulturowa. W zamian zaproponował powstanie wielofunkcyjnych lokalnych ośrodków, koszt utrzymania których ponoszony będzie wspólnie przez różne grupy o wyspecjalizowanych polach zainteresowań i niewielkich potrzebach materialnych (rzemieślnicy, kafejki, niezależne sceny). Ośrodki takie posiadałyby (dający im formę prawną) oficjalny status, będąc jednocześnie miejscem wszelkich działań nieoficjalnych – czarnego rynku, tymczasowych organizacji „protestacyjnych”, działań powstańczych, „przyjemności” poza kontrolą i życia towarzyskiego pozostającego poza nadzorem. W odpowiedzi na tę krytykę, zamiast porzucić swój pomysł, zmodyfikowałem go. Silnie hierarchiczna struktura tradycyjnego chińskiego tongu w oczywisty sposób nie mogłaby zadziałać, jednak niektóre z form mogłyby zostać zachowane i wykorzystane w taki sam sposób, w jaki odznaczenia i tytuły są wykorzystywane w naszych „wolnych religiach” (albo „dziwnych” religiach, „niby-religiach”, anarcho-neo-pogańskich kultach itp.). Niezhierarchizowana organizacja przemawia do nas, ale w taki sam sposób przemawiają też rytuały, kadzidła, cudowna pompatyczność okultystycznych zakonów – co można by nazwać „estetyką tongów” – więc dlaczego nie mielibyśmy i mieć ciastko, i zjeść ciastko? (Szczególnie, jeśli to marokański majoun albo baba au absinthe26 – coś choć troszeczkę zakazanego!).

Mimo wszystko, tong powinien być dziełem sztuki. Surowa, tradycyjna reguła sekretu również wymaga modyfikacji. W dzisiejszych czasach wszystko, co umknie kretyńskiemu dotknięciu reklamy, automatycznie staje się niemal całkowicie tajne. Większość ludzi zdaje się nie wierzyć w realność czegoś, czego nie widać w telewizji – tak więc ucieczka przed telewizją daje poczucie quasi-niewidzialności. Na dodatek rzeczy przekazywane przez media nabierają pewnej nierealności i tracą na sile (nie będę tracił tu czasu na obronę tej tezy – wskażę tylko czytelnikowi pewną linię myślenia: od Nietzschego do Benjamina do Bataille’a27 do Barthesa 28 do Foucaulta do Baudrillarda). Dla kontrastu, właśnie to, co niewidziane, nabiera przez to realności, zakorzenia się w codziennym życiu, a przez to zyskuje szansę cudowności. Tak więc współczesny tong nie może być elitarny – nie ma jednak powodów by nie był wybredny. Wiele niezależnych organizacji zadusiło się wątpliwą zasadą swobodnego członkowstwa, które prowadzi często do przewagi dupków, pieniaczy, psujów, jękliwych neurotyków i policyjnych agentów. Jeśli tong skupia się na jakimś celu (szczególnie nielegalnym lub niszowym), to z pewnością ma prawo posługiwać się zasadą grupy „wspólnych zainteresowań”. Jeśli tajność oznacza a) unikanie rozgłosu i b) weryfikację członków, trudno oskarżać „tajne stowarzyszenie” o naruszanie anarchistycznych zasad. Stowarzyszenia takie zapisały długą i godną podziwu kartę w historii walki z autorytaryzmem – począwszy od marzenia Proudhona o nowym Świętym Vehmie29 jako swoistym „Sądzie Ludowym”, przez rozmaite działania Bakunina30, do „Wędrowców” Duruttiego31. Nie pozwólmy marksistowskim historykom wmówić nam, że środki takie są „pierwotne” i z tego powodu zostały porzucone przez „Historię”. Nieomylność „Historii” jest co najmniej wątpliwym założeniem. Nie interesuje nas powrót do pierwocin, ale powrót pierwotności – pierwotność poddana została bowiem „represji”.

W dawnych czasach tajne stowarzyszenia powstawały w miejscach i czasach zakazanych przez Państwo, to znaczy gdy prawo nakazywało ludziom trzymać się z dala od siebie. Dzisiaj nie rozdzielają nas prawa, ale zapośredniczenie i wyobcowanie (zobacz część 1 – Bezpośredniość). Tajność staje się więc unikaniem zapośredniczenia, a życie towarzyskie z drugorzędnego staje się pierwszorzędnym celem „tajnych stowarzyszeń”. Zwykłe spotkanie twarzą w twarz już samo w sobie jest działaniem przeciwko siłom, które gnębią nas samotnością, izolacją i medialnym transem. W społeczeństwie schizoidalnego rozziewu pomiędzy Pracą a Rozrywką nasz „wolny czas” ulega trywializacji – staje się czasem, który nie jest już ani pracą, ani rozrywką. (Słowo „wakacje” oznaczało kiedyś czas „pusty”, podczas gdy teraz oznacza czas zorganizowany i wypełniony przez przemysł wypoczynkowy). Tak więc celem towarzyskiego życia sekretnego stowarzyszenia staje się nadanie wartości i własnoręczne zagospodarowanie wolnego czasu. Na większości przyjęć słucha się głośno muzyki i wypija morze wódki nie dlatego, że to lubimy, ale dlatego, że Imperium Pracy wsączyło nam przeświadczenie, że czas bez zajęcia jest czasem straconym. Przyjęcie, na którym tkałoby się gobelin czy śpiewało wspólnie madrygały, trąci nieco myszką. Współczesny tong uzna jednak, że wolny czas wyrwany ze świata komercji i poświęcony wspólnej twórczości i zabawie jest zarówno potrzebny, jak i przyjemny.

Znam kilka stowarzyszeń zorganizowanych na podobnych zasadach, z pewnością jednak nie będę dyskutował o nich na piśmie, naruszając ich sekretny charakter. Istnieją ludzie, którzy nie potrzebują 15 sekund na antenie, żeby poczuć, że żyją. Oczywiście, niezależne wydawnictwa i niszowe radia (jedyne media, w których ukażą się te kazania) i tak są praktycznie przeźroczyste, umykając czujnym spojrzeniom Kontroli. Niemniej, zasada jest jedna: tajemnice muszą pozostać tajemnicami. Nie wszyscy muszą wszystko wiedzieć. W XX wieku najbardziej brakowało (i najbardziej potrzebowano) taktu. Epistemologia demokratyczna musi zostać zastąpiona „epistemologią dadaistyczną” (Feyerabend 32). Albo wsiadasz do tego autobusu, albo zostajesz. Niektórzy nazwą to elitarnym podejściem, choć nie będą mieli racji – przynajmniej nie w milssowskim33 rozumieniu tego słowa: małej grupy, która wywiera nacisk na ludzi spoza tej grupy w celu wzmocnienia swej siły. Bezpośredniość nie zajmuje się stosunkami władzy, nie chce rządzić ani być zarządzana. Współczesny tong nie raduje się, gdy instytucje degenerują w konspiracji – pragnie jedynie środków dla realizacji wspólnych celów.

Tong jest związkiem jednostek, które wybrały się wzajemnie jako beneficjentów szczodrości całej grupy, jej - by użyć tu sufickiego terminu - „ekspansywności”. Jeśli to ma być „elitaryzm”, niech i tak będzie. Jeśli więc Bezpośredniość zaczyna się od grupy przyjaciół, których celem jest nie tylko wyjście z izolacji, ale także poprawa życia innych, w krótkim czasie przybierze inną formę – zalążek samoustanowionej wspólnoty sojuszników, pracującej nad (bawiącej się) odbieraniem coraz większej przestrzeni i czasu zapośredniczonej strukturze i mechanizmom kontroli. Wkrótce związek taki przerodzi się w poziomą sieć niezależnych grup – wkrótce stanie się „tendencją”, następnie „ruchem”, następnie dynamiczną siecią „tymczasowych stref autonomicznych” 34. W końcu wywalczy sobie prawo, by stać się jądrem nowego społeczeństwa, które rodzi się wśród rozsypujących się skorup starego. Wszystkie te cele realizować można w ramach nieoficjalnego schronienia tajnego stowarzyszenia – płaszcza niewidki, który odrzucić będzie można tylko w przypadku ostatecznej rozprawy z Babilonem Zapośredniczenia.
Szykujcie się do Wojny Tongów!




23 Nieprzetłumaczone na język polski.
24 Homocore, nr 7/1991, [w:] www.wps.com/archives/HOMOCORE.
25 P.M. – znany jedynie pod tymi inicjałami autor bolo’bolo (1983) – anarchistycznej
antyutopii wydanej w 1983 roku. „Bolo” to nazwa wymyślonych prze niego autonomicznych
komun.
26 Majoun - marokański deser złożony z liści marihuany, suszonych owoców, orzechów,
miodu i przypraw. Baba au absinthe - francuskie ciasto ponczowe, zawierające dużą ilość
alkoholu. Tradycyjnie był to rum, ale w formie zakazanej zastąpił go absynt.
27 Georges Bataille (1897-1962) – francuski myśliciel i filozof.
28 Roland Barthes (1915-1980) – francuski filozof, krytyk literacki i teoretyk semiologii.

29 Święty Vehm (niem. Vehmgericht) – średniowieczny tajny związek, który powstał
w Westfalii. Za swoją misję uznał osądzanie przestępców, najczęściej skazując na
śmierć.
30 Michał Bakunin (1814-1876) – rosyjski filozof i rewolucjonista, nazywany jest
„ojcem anarchizmu”.
31 Buenaventura Durruti (1896-1936) – hiszpański anarchista. W 1922 roku założył
wraz z innymi działaczami zbrojną grupę Los Solidarios, zwaną inaczej Wanderers
(Wędrowcy) z racji podróżniczego stylu życia. Zasłynęli obrabowaniem Banku Hiszpanii
oraz zabójstwem kardynała Juana Soldebilli y Romera.
32 Paul Feyerabend (1924-1994) – amerykański filozof pochodzenia austriackiego,
autor Przeciw metodzie. Twórca anarchizmu metodologicznego, który wychodził
z założenia, że „wszystko wolno”. Z czasem zaczął określać siebie bardziej jako dadaistę
niż anarchistę.
33 Charles Wright Mills (1916-1962) - amerykański socjolog. W swojej książce The
Power Elite (1956) zajął się elitami - przywódcami wojskowymi, liderami politycznymi
i ekonomicznymi, którzy wg niego są w stanie bez ograniczeń manipulować
społeczeństwem.
34 Więcej w wydanej po polsku książce Hakima Beya Poetycki terroryzm, Stowarzyszenie
Tripanacja 2003.




Przekład: Patryk Balawender, Dariusz Czywilis,
Mateusz Janiszewski, Małgorzata Januszkiewicz,
Agnieszka Kąkol i Jakub Kowalski
Stowarzyszenie Viral & Miligram 2009


Posted in , , |

Drugi Potop
Pierre Delvy



Fragment raportu "Deuxieme Deluqe" [Drugi Potop]
przygotowanego na zlecenie Komisji Kultury Rady Europy.

Wstęp: Potopy

W wywiadzie udzielonym w latach pięćdziesiątych Albert Einstein stwierdził, że w XX wieku wybuchły trzy potężne bomby: demograficzna, atomowa i telekomunikacyjna. To, co Einstein określił jako bombę telekomunikacyjną, mój przyjaciel Roy Ascott (jeden z pionierów i głównych teoretyków sztuki sieci), w obrazowym języku artysty nazwał "drugim potopem", potopem informacji. Telekomunikacja pociąga za sobą rodzaj potopu z powodu wykładniczego, wybuchowego i chaotycznego charakteru swego rozwoju. Liczba brutto dostępnych danych powiększa się i to coraz szybciej. W bankach informatycznych, hipertekstach i sieciach coraz bardziej zagęszczają się więzi między informacjami. Ludzie samowolnie nawiązują kontakty. To chaotyczny zalew informacji, strumień danych, niespokojne wody i zawirowania komunikacji, kakofonia i ogłuszający jazgot mediów, wojna obrazów, propagandy i kontrpropagandy, zamęt w umysłach. Bomba demograficzna jest także rodzajem potopu, niespotykanym zalewem demograficznym. W 1900 roku na ziemi żyło nieco ponad półtora miliarda ludzi. W 2000 roku będzie ich około 6 miliardów. Ludzie zalewają ziemię. Tak szybki i tak powszechny przyrost nie ma precedensu w całej historii.

I w końcu bomba atomowa. Potencjalnie zdolna do eksterminacji naszego gatunku symbolizuje niszczący charakter potopu. Terroru, prześladowań, głodu i masakr doświadczyliśmy w naszym stuleciu bardziej niż kiedykolwiek. Bomba atomowa - zastosowana broń, realna groźba i obietnica apokalipsy dla całego przyrostu demograficznego - przeciwstawia potop gwałtu potopowi demograficznemu. Genezis VI.5. "Kiedy zaś Jahwe widział, że wielka jest niegodziwość ludzi na ziemi i że usposobienie ich jest wciąż złe zesłał na ziemię potop". Bóg podjął więc próbę zgładzenia człowieka. To znaczy ludzie zdecydowali o własnym zniszczeniu. Co gorsza zaczęli to robić. Potop, walące się zapory, zrywane tamy, wysoka fala, niemożliwy do opanowania zalew odzwierciedla niepowstrzymany wzrost przemocy. Potop jest powszechną przemocą, zażartą wojną i klęską ekologiczną. Starcie człowieka z powierzchni ziemi nie jest karą boską, ale pokusą człowieka, fatalizmem samounicestwienia.

W obliczu niepowstrzymanego strumienia ludzkiego istnieją dwa przeciwstawne rozwiązania. Albo wojna, w jakiejkolwiek formie, pełna pogardy dla ludzkości, która jej doświadczy. A więc życie ludzkie traci swą wartość. Człowiek jest traktowany jak bydło lub jak mrówka. Wygłodzony, przerażony, wykorzystywany, deportowany, masakrowany.

Albo pochwała ludzkości, traktowanej jako nadrzędna wartość, jako cudowne, bezcenne zasoby. Aby Wartości nadać wartość, mimo trudności i konfliktów, niestrudzenie podejmujemy się nawiązania więzi między ludźmi różnego wieku i różnej płci, między narodami i kulturami. Drugie rozwiązanie, którego symbolem jest telekomunikacja, zakłada uznanie bliźniego, wzajemny kontakt, pomoc, współpracę, stowarzyszanie, negocjowanie, niezależnie od różnic poglądów i interesów. Telekomunikacja rzeczywiście daje możliwość przyjacielskich kontaktów na całym świecie, zgodnych z umową transakcji, przekazywania wiedzy, wymiany umiejętności i pokojowego odkrywania różnic.

Zgrupowanie ludzi o różnych horyzontach w jednej otwartej i interaktywnej tkance jest sytuacją całkiem niespotykaną i obiecującą, gdyż jest to pozytywna reakcja na przyrost demograficzny. Jest jednak także źródłem nowych problemów. Pragnąłbym poruszyć kilka kwestii wynikających z niezwykłego rozwoju cyberprzestrzeni (zwłaszcza tych, które związane są z kulturą: sztuka, edukacja lub urbanistyka), uzależnionych od interaktywnego, coraz powszechniejszego komunikowania się. W obliczu zalewu informacji refleksja nad pierwszym potopem ułatwi nam może stawienie czoła nowym czasom. Gdzie jest Noe? Co zabrać do arki?

Noe tworzy z chaosu niewielką, dobrze uporządkowaną całość. Dokonuje selekcji niezliczonych danych. Kiedy wszystko się wali, on troszczy się o to, by przetrwać, czyli przekazać informację. Mimo powszechnej paniki gromadzi z myślą o przyszłości.

Genezis VII.16 "Jahwe zamknął za nim". Arka jest zamknięta. Symbolizuje odtworzoną całość. Kiedy wszechświat szaleje, zorganizowany mikrokosmos odzwierciedla porządek przyszłego makrokosmosu. Ale czy wielki wszechświat będzie kiedyś podlegał jednolitemu porządkowi? Systemy, teorie, hierarchie wiedzy mogą na zewnątrz spowodować potop danych i idei. Nie znają nieporządku, a raczej otwartej wielorodności możliwych porządków. Ale wielorakość dojdzie wreszcie do głosu. Zalew informacji będzie trwał bez końca. Arka nie osiądzie na górze Ararat. Drugi potop nigdy się nie skończy. Ocean informacji jest bez dna. Potop to nowa kondycja, z którą musimy się pogodzić. Nauczmy nasze dzieci pływać, utrzymywać się na powierzchni, a może nawet sterować. Wśród powszechnego falowania jedno jest pewne: idea stałego lądu jest przedpotopowa.

Patrząc przez okienko swej arki, Noe, to znaczy każdy z nas, jak okiem sięgnąć widzi inne arki. Płyną po wzburzonym oceanie komunikacji numerycznej. Każda z nich dokonała własnej selekcji. Każda pragnie ocalić różnorodność. Każda chce przekazać informację. Arki będą dryfować bez końca po powierzchni wód.

Oto jedna z głównych tez tego opracowania: cyberkultura jest przejawem tworzenia nowej uniwersalności. Od dotychczasowych form kulturowych różni ją to, że wykorzystuje nieokreśloność wszelkiego ogólnego znaczenia. Rzeczywiście, im bardziej cyberkultura rozprzestrzenia się, staje się "uniwersalna", tym trudniej totalnie ująć świat informacji. Pozbawiona totalności uniwersalność jest paradoksalną istotą cyberkultury. Jest w pełni zrozumiała jedynie wtedy, gdy umieści się ją w perspektywie dotychczasowych przeobrażeń komunikacji.

W społeczeństwach wykorzystujących przekaz ustny komunikaty, zawsze odbierano w kontekście, w jakim powstawały. Wraz z pojawieniem się pisma, teksty odrywają się od żywego kontekstu, z którego się wywodzą. Można przeczytać wiadomość spisaną przed pięcioma wiekami lub zredagowaną w odległości pięciu tysięcy kilometrów, co często rodzi poważne problemy związane z odbiorem i interpretacją. Aby poradzić sobie z takimi trudnościami, niektóre rodzaje wiadomości są tworzone specjalnie tak, by zachować jednakowe znaczenie niezależnie od kontekstu odbioru (miejsce i epoka): są to wiadomości "uniwersalne" (dotyczą nauki, religii, praw człowieka itp.). Owa uniwersalność powstaje dzięki swoistemu zamknięciu lub niezmienności znaczenia. Uniwersalność oparta na statycznym zapisie jest więc "totalizująca". Zgodnie z moją hipotezą, cyberkultura umożliwia współobecność przekazu i jego kontekstu, który istniał w społeczeństwach przekazu ustnego, choć na inną skalę i na innej orbicie. Nowa uniwersalność nie wynika już z samowystarczalności te-kstów, stałości lub niezależności znaczeń, mniej istotnych, gdy zagłębiamy się w sieciach. Tworzy się i rozprzestrzenia dzięki wzajemnemu połączeniu wiadomości, ich stałemu kontaktowi z tworzonymi wirtualnie społecznościami, które nasycają je ciągle zmieniającym się bogactwem znaczeń.

Arka pierwszego potopu była jedyna, szczelna, zamknięta, totalizująca. Arki drugiego potopu płyną w towarzystwie. Wymieniają sygnały i zwierzęta. Wzajemnie się zapładniają. Zawierają niewielkie całości, nie pretendując do uniwersalizmu. Tylko potop jest uniwersalny. Ale nie sposób ująć go kompleksowo. Noego trzeba wyobrazić sobie jako kogoś skromnego.

Genezis VII.23 "Wszystko zostało doszczętnie wytępione z ziemi. Pozostał tylko Noe i to, co z nim było w arce". Ratunkowa akcja Noego wydaje się niemal dopełnieniem eksterminacji. Pretendująca do uniwersalności totalność zatapia to, co odrzuciła. Tak tworzą się cywilizacje i umacnia imperialna uniwersalność. W Chinach Żółty Cesarz rozkazał zniszczyć niemal wszystkie teksty powstałe przed jego panowaniem. Który Cezar, który zwycięski barbarzyńca kazał spalić bibliotekę Aleksandrii, aby uporać się z helenistyczną graciarnią? Hiszpańska inkwizycja rozniecała stosy, na których szedł z dymem Koran, Talmud i niezliczone dzieła pełne natchnienia i przemyśleń. Potworne stosy hitlerowskie, książki palone na placach Europy, gdzie dogorywała inteligencja i kultura. Pierwsze próby zatarcia śladów miały być może miejsce w najstarszym z imperiów, w Mezopotamii, skąd pochodzi pismo i opis potopu wcześniejszy od Biblii. Sargon d'Agade, król czterech państw, pierwszy w historii cesarz, kazał wrzucić do Eufratu tysiące glinianych tabliczek zawierających prastare legendy, zalecenia mędrców, podręczniki medycyny i magii spisywane przez całe pokolenia skrybów. Przez chwilę jeszcze czytelne, znaki zatarły się pod wpływem działania wody. Porwane przez wiry, wygładzone przez prądy, tabliczki pomału rozmiękały, stając się gładkimi krążkami gliny. Wkrótce wtopiły się w błota rzeki i zamieniły w nanoszony powodzią muł. Głosy umilkły na zawsze. Nie doczekają się echa ani odpowiedzi.

Nowy potop nie zaciera jednak śladów pozostawionych przez umysł. Unosi je wszystkie razem. Nie sposób spalić owej płynnej, wirtualnej, równocześnie gromadzonej i rozrzucanej biblioteki Babla. Niezliczone głosy dźwięczące w cyberprzestrzeni będą nadal podnosiły się i odpowiadały sobie echem. Wody potopu nie zatrą wyrytych znaków, bo same są jego strumieniem.

Telekomunikacja może jednak służyć prowadzeniu wojny. Choć równowaga strachu utrzymała pozory pokoju, nic nie jest proste. Ale skupmy przez chwilę uwagę na podstawowym przeznaczeniu i działaniu potężnego narzędzia, jakim jest telekomunikacja. Bomba zabija. Telefon czy Internet umożliwiają komunikowanie. Po raz pierwszy w tym stuleciu stali i szaleństwa, obydwa stworzyły konkretną jedność gatunku ludzkiego. Śmiertelne zagrożenie całego gatunku za sprawą bomby atomowej, planetarny dialog za sprawą telekomunikacji.

Technonauka zrodziła zarówno ogień nuklearny, jak i interaktywne sieci. Jednak ani zbawienie, ani potępienie nie wynikają z "Techniki". Zawsze ambiwalentne, techniki rzutują w świat materialny nasze emocje, zamiary i projekty. Zbudowane przez nas urządzenia dają nam władzę. Ale wybór jest w naszych rękach i ciąży na nas zbiorowa odpowiedzialność. Net czy napalm? Pokusa zamknięcia czy uniwersalne otwarcie?



Techniczna infrastruktura wirtualności

Pojawienie się cyberprzestrzeni

Pierwsze komputery (programowane kalkulatory z zarejestrowanym programem) pojawiły się w Anglii i Stanach Zjednoczonych w 1945 roku. Przez długi czas stosowano je tylko w armii do prowadzenia naukowych obliczeń. Do powszechnego użytku weszły w latach sześćdziesiątych. Już wówczas łatwo było przewidzieć, że możliwości sprzętu komputerowego będą nieustannie rosły. Nikt jednak nie przypuszczał - oprócz kilku wizjonerów -że powszechna wirtualizacja informacji i komunikacji tak bardzo wpłynie na podstawowe parametry życia społeczeństw. Komputery były w tamtych czasach ogromnymi maszynami do liczenia, nietrwałymi, odosobnionymi w oziębianych pomieszczenich, z perforowanymi kartami podawanymi przez naukowców w białych fartuchach. Od czasu do czasu wypluwały nieczytelne listingi. Informatyka służyła obliczeniom naukowym, statystykom państwa i potężnych firm oraz rozbudowanemu zarządzaniu (np. listy płac).

Prawdziwy przełom nastąpił w latach siedemdziesiątych. Opracowanie i komercjalizacja mikroprocesora (jednostka obliczeń arytmetycznych i logicznych w postaci małego układu scalonego) uruchomiła szereg procesów ekonomicznych i społecznych o wielkim zasięgu.

Rozpoczęła się nowa faza automatyzacji produkcji przemysłowej: robotyzacja, numerycznie sterowane obrabiarki itp. Rozpoczęła się też automatyzacja niektórych dziedzin, takich jak banki i ubezpieczenia. We wszystkich sektorach gospodarki rozpowszechniły się następnie systematyczne działania mające na celu wzrost produktywności dzięki kompleksowemu zastosowaniu aparatury elektronicznej, komputerów oraz sieci komunikacji informatycznej. Tendencja ta utrzymuje się do dziś.

Ponadto, z kontrkultury zrodził się w Kalifornii prawdziwy ruch społeczny, który sięgnął po nowe możliwości techniczne i wydał komputer osobisty. Od tego czasu komputer wymknął się działom informatycznym dużych przedsiębiorstw i zawodowym programistom, by stać się narzędziem pozwalającym na tworzenie (teksty, obrazy, muzyka), organizowanie (bazy danych, arkusze kalkulacyjne), symulowanie (arkusze kalkulacyjne, wspomaganie podejmowanych decyzji, programy badawcze) oraz rozrywkę (gry), narzędziem dostępnym coraz większej grupie ludności krajów rozwiniętych.

W latach osiemdziesiątych pojawiły się współczesne multimedia. Informatyka stopniowo utraciła swój status techniczny i przemysłowy, wtapiając się w telekomunikację, działalność wydawniczą, kino i telewizję. Zapis numeryczny wkroczył najpierw do produkcji i nagrań muzyki. Nieco później pojawiły się nowe formy przekazu interaktywnego. Lata osiemdziesiąte to sukces gier video i tryumf przyjaznej dla użytkownika informatyki (interfejsy graficzne i interakcje sensoryczno-motoryczne, hiperdokumenty, CD-ROM). Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych szybko nabrał światowego znaczenia nowy ruch społeczny i kulturalny powstały wśród młodych profesjonalistów wielkich metropolii i amerykańskich uniwersytetów. Nie kierowany przez jakąkolwiek instancję centralną, nastąpił proces łączenia różnych sieci komputerowych powstających od końca lat siedemdziesiątych. W szalonym tempie wzrosła nagle liczba osób i komputerów przyłączonych do tej sieci. Jak w wypadku wynalezienia komputera osobistego, spontaniczny i nieprzewidywalny trend kulturowy narzucił nowy bieg rozwojowi techniczno-ekonomicznemu. Technologie numeryczne pojawiły się wówczas jako infrastruktura cyberprzestrzeni, nowa przestrzeń umożliwiająca komunikację, towarzyskie kontakty, organizowanie się i prowadzenie transakcji. Powstał także nowy rynek informacji i wiedzy. Nie interesuje nas technika jako taka. Konieczne jest jednak ukazanie najważniejszych tendencji współczesnej ewolucji technicznej, aby czytelnik mógł świadomie śledzić towarzyszące jej przemiany społeczne i kulturowe. W tej dziedzinie należy uwzględnić przede wszystkim wykładniczy wzrost możliwości sprzętu (szybkość obliczeń, pojemność pamięci, przepływ informacji) połączony ze stałym spadkiem jego cen. Równolegle, oprogramowania wykorzystują konceptualne i teoretyczne udoskonalenia, na jakie pozwala większa moc sprzętu. Niezależnie od aparatury i sieci, producenci programów poświęcają się tworzeniu coraz bardziej "transparentnej" i dostępnej przestrzeni pracy oraz komunikacji.

Wpływ wirtualności na zwyczaje społeczeństw musi uwzględnić stałe dążenie do zwiększania mocy, obniżania kosztów oraz przekraczania dotychczasowych granic, nie zaś zakładać niezmienność technicznych i ekonomicznych ram. Wszystko wskazuje na to, że owe trzy tendencje będą kontynuowane w przyszłości. Nie można natomiast przewidzieć ilościowych zmian, które przyniesie owa fala, ani też sposobu, w jaki wykorzysta i podporządkuje je sobie społeczeństwo. Tu właśnie dojdzie do zderzenia różnych projektów, zarazem technicznych, ekonomicznych, jak i społecznych.



Zapis numeryczny, czyli wirtualizacja informacji
Rozdział ten jest poświęcony nowym aspektom przekazów mnożących się w komputerach i sieciach komputerowych, jak hiperteksty, hiperdokumenty, interaktywne symulacje i światy wirtualne. Podejmę próbę wyjaśnienia faktu, iż rozumiana w bardzo ogólny sposób wirtualność jest wyróżniającą cechą nowego oblicza informacji.

Ogólnie o wirtualności

Uniwersalizacja cyberkultury upowszechnia współobecność i interakcje wszelkich punktów przestrzeni fizycznej, społecznej lub informacyjnej. Tak ujęta, jest ona komplementarna wobec drugiej zasadniczej tendencji, jaką jest wirtualizacja.

Termin "wirtualność" może mieć co najmniej potrójne znaczenie: techniczne (w powiązaniu z informatyką), ogólne oraz filozoficzne. Fascynację wywołaną rzeczywistością wirtualną zawdzięczamy w dużej mierze pomieszaniu tych trzech znaczeń. W ujęciu filozoficznym wirtualne jest to, co istnieje potencjalnie, a nie jako akt. Jest to dziedzina przyczyn i problemów dążących do rozwiązania poprzez aktualizację, Wirtualność wyprzedza rzeczywistą lub formalną konkretyzację (drzewo jest wirtualnie obecne w nasieniu). W ujęciu filozoficznym wirtualność jest oczywiście bardzo istotnym wymiarem rzeczywistości. Ale w rozumieniu potocznym termin wirtualność oznacza często nierealność, rzeczywistość zakładającą materialne spełnienie, namacalną obecność. Pojęcie "rzeczywistość wirtualna" jawi się wówczas jako oksymoron, tajemnicza sztuczka kuglarska. Na ogół sądzi się, że jakaś rzecz powinna być albo rzeczywista, albo wirtualna - nie może więc posiadać równocześnie tych dwóch właściwości. Rozumując jednak z filozoficzną ścisłością, wirtualność nie jest zaprzeczeniem rzeczywistości, ale aktualności: wirtualność i aktualność są jedynie dwoma różnymi sposobami rzeczywistości. Choć istotą nasienia jest wydanie drzewa, wirtualność drzewa jest w pełni realna (aczkolwiek jeszcze nieaktualna).

Wirtualna jest jednostka "zdeterytorializowana", zdolna do wielu konkretnych przejawów w różnych momentach i w określonych miejscach, nie uzależniona jednak od konkretnego miejsca lub chwili. Posłużmy się przykładem spoza sfery technicznej: słowo jest istotą wirtualną, Wyraz "drzewo" zawsze jest wymawiany w jakimś miejscu, jakiegoś dnia i o jakiejś porze. Wymówienie tego elementu leksykalnego nazwie się jego "aktualizacją". Ale słowo samo w sobie, gdzieś wymawiane lub aktualizowane, jako takie jest wszędzie nieobecne i oderwane od każdej konkretnej chwili (chociaż nie zawsze ono istniało). Wirtualność jest rzeczywista, choć nie można jej przypisać żadnej współrzędnej przestrzenno-czasowej. Słowo istnieje naprawdę. Wirtualność istnieje, choć jej tu nie ma. Dodajmy, że aktualizacje tej samej istoty wirtualnej mogą się wzajemnie bardzo różnić i że aktualność nigdy nie jest całkowicie predeterminowana za pomocą wirtualności. Toteż z punktu widzenia akustyki, jak i na płaszczyźnie semantycznej, żadna aktualizacja słowa nie przypomina dokładnie innej. Zawsze może pojawić się nieprzewidziana wymowa (pojawienie się nowych głosów) lub znaczenie (wymyślenie nowych zdań). Wirtualność jest nieskończonym źródłem aktualizacji.

Cyberkultura wiąże się z wirtualnością w dwojaki sposób: bezpośredni i pośredni. Bezpośrednio, numeryzacja informacji może być utożsamiana z wirtualizacją. Informatyczne kody zapisane na dyskietkach lub twardych dyskach komputerów - niewidoczne, łatwe do skopiowania lub do przerzucenia z jednego węzła sieci do drugiego - są niemal wirtualne, gdyż prawie niezależne od określonych współrzędnych przestrzenno-czasowych. W sieciach komputerowych informacja jest oczywiście fizycznie umieszczona w jakimś miejscu, ma określony nośnik, ale jest także wirtualnie obecna w każdym punkcie sieci, w którym ją wywołamy.

Informację numeryczną (od O do 10) również można nazwać wirtualną, jako taka jest bowiem niedostępna dla człowieka. Bezpośrednio można poznać jedynie jej aktualizację za pomocą takiego czy innego sposób wywołania. Nieczytelne dla nas kody informatyczne w pewnych miejscach, teraz lub później, aktualizują się w formie czytelnych tekstów, obrazów widocznych na ekranie lub na papierze i uchwytnych w sferze dźwięków.

Obraz, który został zaobserwowany w trakcie badania "wirtualnej rzeczywistości" nie był na ogół rejestrowany jako taki w pamięci informatycznej. Najczęściej bywał naliczany w czasie rzeczywistym (w danej chwili i na polecenie) na podstawie matrycy informatycznej zawierającej opis wirtualnego świata. Komputer syntetyzuje obraz w zależności od danych (stałych) owej matrycy oraz informacji (zmiennych) dotyczących "pozycji" badającego i jego wcześniejszych działań. Traktowany jako zespół numerycznych kodów, wirtualny świat jest potencjalnymi obrazami, podczas gdy jego wygląd na ekranie, projekcja zanurzająca się w potencjalnym świecie aktualizuje ów potencjał poprzez szczegółowe zastosowanie. Owa dialektyka potencjału/ obliczeń i zależnej od kontekstu projekcji cechuje większość dokumentów lub zespołów informacji o nośniku numerycznym.

Rozwój sieci numerycznych pośrednio ułatwia wirtualizacje inne niż te, które związane są z informacją sensu stricte. Wraz z zapisem numerycznym, za wirtualnością podąży komunikacja, wykorzystując wcześniejsze techniki jak pismo, rejestrowanie dźwięku i obrazu, radio, telewizja i telefonia. Cyberprzestrzeń ułatwia kontakty niemal całkiem niezależne od miejsca geograficznego (telekomunikacja, teleobecność) i czasowej równo-czesności (komunikacja asynchroniczna). Nie jest to całkowitą nowością, gdyż już telefon przyzwyczaił nas do komunikacji interaktywnej. Dzięki poczcie (czy ogólniej dzięki pismu) dysponujemy starą tradycją wzajemnej, asynchronicznej i odbywającej się na odległość komunikacji. Jednakże tylko techniczne właściwości cyberprzestrzeni umożliwiają członkom ludzkiej społeczności (o dowolnej liczbie) wzajemne uzgadnianie, współpracę, zasilanie i konsultowanie wspólnej pamięci - i to niemal w czasie rzeczywistym - mimo różnego położenia geograficznego i różnych stref czasowych. Prowadzi nas to bezpośrednio do wirtualizacji organizacji, które za pomocą narzędzi cyberkultury stają się w coraz mniejszym stopniu zależne od określonego miejsca, rozkładu pracy i długookresowego planowania. Podobnie z dokonującymi się w cyberprzestrzeni transakcjami ekonomicznymi i finansowymi, które coraz bardziej akcentują swój wirtualny charakter, istniejący odkąd wymyślono pieniądz i banki.

Podsumujmy: rozwój cyberprzestrzeni towarzyszy i nadaje tempo ogólnej wirtualizacji gospodarki i społeczeństwa. Wychodząc od substancji i przedmiotów dochodzimy do procesów, będących ich źródłem. Cofamy się od terytoriów do ruchomych sieci, które je waloryzują i zarysowują. Od procesów i sieci przechodzimy do kompetencji i scenariuszy, które nimi kierują, mających jeszcze bardziej wirtualny charakter. Nośniki grupowej inteligencji cyberprzestrzeni wzbogacają kompetencje i umożliwiają im współdziałanie. Poczynając od projektowania, a kończąc na strategii, zasila się scenariusze przy pomocy symulacji i danych udostępnianych przez numeryczny świat.



Cyberprzestrzeń czyli wirtualizacja komunikacji

Co to jest cyberprzestrzeń?

Termin "cyberprzestrzeń" został użyty w 1984 roku przez Williama Gibsona w powieści fanastycznonaukowej zatytułowanej Neuromancer. Oznaczał on świat numerycznych sieci traktowanych jako pole bitwy, na którym ścierają się światowe koncerny. Stawka, o jaką walczą, to nowa granica gospodarcza i kulturowa. W wymienionej książce badanie cyberprzestrzeni ujawnia fortece tajnych informacji chronionych przez niedostępne programy, wyspy otoczone oceanami danych, które w szalonym tempie przekształcają się i wymieniają wokół planety. Niektórzy bohaterowie są w stanie "fizycznie" dostać się do tej przestrzeni danych, by przeżyć w niej najrozmaitsze przygody. Cyberprzestrzeń Gibsona uwidacznia zmienną, zazwyczaj ukrytą geografię informacji. Termin ten został natychmiast przyjęty przez użytkowników i twórców sieci numerycznych. Istnieje dziś na świecie ogromne bogactwo prądów literackich, muzycznych, artystycznych czy nawet politycznych odwołujących się do "cyberkultury".

Moja definicja cyberprzestrzeni jest następująca: jest to przestrzeń otwartego komunikowania się za pośrednictwem połączonych komputerów i pamięci informatycznych pracujących na całym świecie. Definicja ta uwzględnia wszystkie systemy komunikacji elektronicznej (w tym również sieci wykorzystujące fale Hertza i klasyczne sieci telefoniczne), które przesyłają informacje pochodzące ze źródeł numerycznych lub przeznaczone do numeryzacji. Podkreślam fakt numerycznego kodowania, gdyż warunkuje on charakter informacji. Charakter plastyczny, płynny, obliczalny z dużą dokładnością i przetwarzalny w czasie rzeczywistym, hipertekstualny, interaktywny i wreszcie wirtualny. Uważam go za znamienną cechę cyberprzestrzeni. To nowe środowisko umożliwia współdziałanie i sprzęganie wszystkie narzędzi tworzenia informacji, rejestrowania, komunikacji i symulacji. Perspektywa powszechnej numeryzacji informacji i przekazów uczyni prawdopodobnie z cyberprzestrzeni główny kanał informacyjny i główny nośnik pamięciowy ludzkości, poczynając od pierwszych lat przyszłego stulecia.



Krytyka krytyki

Funkcje refleksji krytycznej

Cyberkultura zrodziła się z ruchu społecznego o wielkim zasięgu. Ruch ten zapowiada i kształtuje głębokie przemiany cywilizacyjne. Rolą refleksji krytycznej jest oddziaływanie na ich kierunek i sposoby realizacji. Krytyka progresywistyczna może w szczególności doprowadzić do wyodrębnienia najbardziej pozytywnych i oryginalnych aspektów trwającej ewolucji. Przyczyni się do tego, by wielka góra cyberprzestrzeni nie urodziła myszy, jaką byłoby przedłużenie "mediatyczności" na większą skalę czy też najzwyklejsze nadejście planetarnego supermarketu on-line.

Wiele jest jednak zaślepienia i konserwatyzmu w wypowiedziach pretendujących do miana "krytycznych". Wypowiadający je nie znając bieżących przemian, nie są zdolni do oryginalnych koncepcji, odpowiadających specyfice cyberkultury. Krytykuje się "ideologię (lub utopię) komunikacji" nie dokonując rozróżnienia między telewizją a internetem. Wyraża się obawę przed dehumanizującą Techniką, podczas gdy wszystko zależy od wyboru spośród technik i od rozmaitych zastosowań owych technik. Ubolewa się nad coraz większym pomieszaniem pojęć rzeczywisty i wirtualny, nic nie zrozumiawszy z wirtualizacji będącej wszystkim z wyjątkiem odrealnienia świata (jest ona przede wszystkim rozszerzeniem możliwości człowieka). Brak wizji przyszłości, porzucenie funkcji wyobrażania i antycypowania w refleksji doprowadziło w końcu do oddania pola komercyjnej reklamie. Niezwłocznie należy - odnosi się to także do krytyki - rozpocząć krytykę "swoistej krytyki", rozchwianą przez nową ekologię komunikacji.

Należy zbadać zwyczaje i umysłowe reakcje, które w coraz mniejszym stopniu odpowiadają współczesnym wyzwaniom.

Krytyka totalitaryzmu czy obawa przed utratą totalności

Opinia, według której rozwój cyberprzestrzeni zagraża cywilizacji i wartościom humanistycznym, wynika w dużym stopniu z pomieszania pojęć uniwersalności i totalności. Staliśmy się nieufni wobec tego, co wygląda na uniwersalne, ponieważ niemal zawsze uniwersalizm był głoszony przez zwycięskie imperia i tych, którzy dążyli do dominacji, niezależnie, czy była ona doczesna czy duchowa. Cyberprzestrzeń natomiast - przynajmniej dotąd - proponuje raczej akceptację niż dominację. Nie jest to narzędzie transmisji z kilku ośrodków (jak prasa, radio czy telewizja), ale interaktywnej komunikacji między grupami ludzkimi, umożliwiające kontaktowanie się niejednorodnych wspólnot. Ci, którzy widzą w cyberprzestrzeni niebezpieczeństwo "totaiitaryzmu", stawiają całkiem błędną diagnozę.

Prawdą jest, że niektóre państwa i mocarstwa gospodarcze wykradają korespondencję, dane, zbiory i oddają się w cyberprzestrzeni manipulacjom lub operacjom mającym na celu dezinformację. To nic nowego. Znamy to z przeszłości, choć stosowano wówczas inne metody. Wykorzystywano pocztę, telefon czy tradycyjne media. Narzędzia komunikacji numerycznej są potężniejsze, pozwalają więc szkodzić na większą skalę. Ale należy też zauważyć, że instrumenty szyfrowania i rozszyfrowywania, dostępne już zwykłym obywatelom, są częściową odpowiedzią na takie zagrożenie. Powtórzę ponadto, że telewizja i prasa są narzędziem manipulacji i dezinformacji znacznie skuteczniejszym od Internetu, ponieważ mogą narzucić "jedyną" wizję rzeczywistości i uniemożliwić krytyczną reakcję i konfrontację odmiennych stanowisk. Można było to wyraźnie odczuć podczas wojny w Zatoce Perskiej. Różnorodność źródeł i otwarta dyskusja jest natomiast właściwa funkcjonowaniu cyberprzestrzeni, która z zasady nie podlega kontroli.

Raz jeszcze twierdzę, że utożsamianie cyberkultury z groźbą "totalitaryzmu" wynika z głębokiego niezrozumienia jej natury oraz procesu kierującego jej rozprzestrzenianiem. Prawdą jest, że cyberkultura buduje przestrzeń uniwersalną, ale - jak usiłowałem to wykazać - chodzi o uniwersalność bez totalności. Dochodzimy tu do sedna problemu. Czyż to właśnie nie obecnie trwająca detotalizacja tak naprawdę niepokoi zawodowych "krytyków"? Czy potępienie nowych, interaktywnych i transwersalnych środków komunikacji nie jest echem odwiecznej tęskonty za porządkiem i autorytetem? Czy nie demonizuje się "wirtualności", by nie naruszyć silnie zakorzenionej "rzeczywi-stości", uprawomocnionej najlepszym państwowym i mediatycznym "zdrowym rozsądkiem"? Ci, których rola polegała na wyznaczaniu granic i terytoriów czują się zagrożeni w obliczu owej wymykającej się, transwersalnej i wielobiegunowej komunikacji. Strażnicy dobrego gustu, gwarantujący jakość, nieuniknieni pośrednicy i rzecznicy czują się zagrożeni w obliczu nowo tworzących się, coraz bardziej bezpośrednich kontaktów między wytwórcami a użytkownikami informacji.

Czy postępowa dotąd krytyka stanie się konserwatywna?
Sceptycyzm i systematyczny krytycyzm odegrały pozytywną rolę w XVIII wieku, w epoce politycznego absolutyzmu, kiedy nie wywalczono jeszcze wolności słowa. Wydaje się jednak, że sceptycyzm i krytyka zmieniły dziś front. Coraz częściej służą jako alibi dla zblazowanego konserwatyzmu czy nawet bardzo reakcyjnych postaw. W poszukiwaniu tego, co spektakularne i sensacyjne, współczesne media nie przestają pokazywać najbardziej ponurych aspektów aktualnych wydarzeń. Obwiniają polityków, uważają za swój obowiązek ujawniać "niebezpieczeństwa" lub ujemne wpływy rozpowszechniania w świecie gospodarki czy rozwoju technologicznego. Wykorzystują strach, jedno z uczuć, które najłatwiej wywołać. Rola myślicieli polega prawdopodobnie nie na szerzeniu paniki, przez powielanie frazesów wielonakładowej prasy i telewizji, ale na ponownym analizowaniu świata, proponowaniu głębszego zrozumienia i nowych horyzontów współczesnej myśli zalanej mediatycznym przekazem. Czy oznacza to, że intelektualiści i osoby, których zawodem jest myślenie, powinni porzucić wszelką perspektywę krytyczną? W żadnym wypadku. Należy jednak zrozumieć, że postawa krytyczna jako taka, zwykła reminiscencja czy parodia krytyki z XVIII i XIX wieku, nie zapewnia już dziś otwarcia poznawczego ani postępu ludzkości. Trzeba teraz dokonać dokładnego rozróżnienia krytyki odruchowej, mediatycznej, konwencjonalnej, konserwatywnej, będącej alibi dla istniejących ośrodków władzy i wymówką dla intelektualnej ospałości od krytyki w działaniu, pełnej wyobraźni, zwróconej ku przyszłości, towarzyszącej ruchowi społecznemu. Nie każda krytyka jest myśląca.

Dwoista potęga

Współczesne przyspieszenie biegu do wirtualności i uniwersalności nie może być ograniczone ani do "społecznego oddziaływania nowych technologii" ani do powstania jakiejś szczególnej dominacji - ekonomicznej, politycznej czy społecznej. Wyczuwa się, jak bardzo propozycje te byłyby ubogie, ograniczone czy nawet absurdalne. Chodzi raczej o ogólny trend cywilizacyjny, rodzaj antropologicznej przemiany, gdzie niezależnie od rozwoju cyberprzestrzeni łączą się takie zjawiska, jak przyrost demograficzny, urbanizacja, zagęszczanie transportu (i wynikające stąd przemieszczanie osób), rozwój techniczny i naukowy, wzrost (nierównomierny) poziomu wykształcenia ludności, wszechobecność mediów, rozprzestrzenianie produkcji i wymiany, międzynarodowa integracja finansowa, dojście do głosu wielkich ponadnarodowych ugrupowań, ewolucja idei zmierzająca do globalnej świadomości dotyczącej ludzkości i planety.

Nasz gatunek wzmaga swą własną obcość i potęgę. Czyniąc swe kontakty coraz bardziej złożonymi i intensywnymi, znajdując nowe formy języka i komunikacji, mnożąc swe środki techniczne, staje się jeszcze bardziej ludzki. To odbywające się dziś stopniowe odkrywania istoty człowieka nie zapowiada wcale jednostronnie lepszego jutra czy nadmiernej szczęśliwości. Tendencjom do uniwersalności i wirtualności towarzyszy pogłębianie się nierówności między biednymi a zamożnymi, między regionami centralnymi i strefami poszkodowanymi, między uczestnikami uniwersalności a tymi, którzy są z niej wykluczeni. Zrywają one lub spychają na margines istniejące od wieków przekazy, osłabiają miejscową sztukę życia należącą do najcenniejszego dziedzictwa naszego gatunku, gwałtownie zakłócają świat wyobrażeń organizujący to, co subiektywne. Powodują nowe podziały terytorialne, koncentrowanie się na swych odrębnościach, zacieśnianie tożsamości. W pewnym sensie, poczynając od buntów w gettach i powstań fundamentaiistów aż do zalewu mafii, światowa wojna cywilna wyraża rozdarcie ludzkości. A przecież doświadczanie wirtualności jest tylko wybiegiem, gromadzeniem mającym na celu realizację liczniejszych i potężniejszych aktualizacji. Obawa przed "odrealnieniem świata" jest nieuzasadniona.

A przecież wyzbyta z totalności uniwersalność cyberkultury sprzyja odmienności i nadaje jej wartość, umożliwiając jak największym rzeszom dostęp do publicznej wypowiedzi. Wobec opóźniającej się wojny, obawa przed "kontrolą", totalitaryzmem czy jednorodnością mierzy do fałszywego celu. Tego wszystkiego należy się spodziewać ze strony tradycyjnych mediów oraz autorytatywnych i zhierarchizowanych form społecznych.

Choć bierny potencjał cyberkultury pozwala człowiekowi na osiągnięcie nowej potęgi, nie jest gwarantem pokoju ani szczęścia. Fakt, że stajemy się bardziej ludzcy, powinien budzić czujność, gdyż tylko człowiek jest nieludzki, i to właśnie proporcjonalnie do swej ludzkiej natury.



Pytania bez odpowiedzi
Pragnąłbym teraz określić kilka głównych problemów związanych z rozwojem cyberkultury, nie dążąc jednak do ich "rozwiązania". Procesy społeczno-historyczne są otwarte, nieokreślone, wciąż ponawiane i na nowo formułowane, ale żadna werbalna, teoretyczna odpowiedź nigdy nie zdoła ich definitywnie rozwiązać. Ciągle prowizoryczne odpowiedzi są częścią całego procesu społeczno-technicznego, dotyczącego każdego z nas, zgodnie ze skalą i ukierunkowaniem możliwości działania. Nikt jednak nie jest wstanie opanować ich całkowicie i definitywnie. Wybrałem cztery "pytania bez odpowiedzi". Wszystkie odnoszą się do treści i znaczenia cyberkultury. Pierwsze (Czy cyberkultura prowadzi do wykluczenia?) jest oczywiście głównym pytaniem stojącym przed światową społecznością, dla której wykluczenie (to znaczy współczesna forma tyranii, niesprawiedliwości społecznej i nędzy) jest jedną z podstawowych bolączek. Drugie (Czy zagraża językom i kulturom?) podważa wnioski niniejszego raportu dotyczące braku totalności, który cechuje cyberkulturę. Natomiast trzecie pytanie (Czy cyberkultura nie jest synonimem chaosu i pomieszania pojęć?) zakłada brak totalności i przedstawia ewentualne negatywne aspekty tego zjawiska. Czwarte pytanie (Czy cyberkultura zerwała z wartościami współczesnej nowoczesności?) po raz ostatni pozwoli mi wykazać, w jaki sposób cyberkultura kontynuuje i realizuje ideały filozofii oświeceniowej i wielkiego europejskiego prądu dążącego do wyzwolenia człowieka. Sugerowałbym jednak, aby niezależnie od ciągłości wezwała do radykalnej odnowy politycznej i społecznej refleksji oraz by odmieniła znaczenie samego pojęcia kultury.

l. Czy cyberkultura jest źródłem wykluczenia?

Często uważa się, że rozwój cyberkultury mógłby się stać dodatkowym czynnikiem nierówności i wykluczenia, zarówno wśród klas danego społeczeństwa, jak i narodów zamożnych oraz biednych. Jest to realne zagrożenie. Dostęp do cyberkultury wymaga infrastruktury umożliwiającej komunikację i obliczenia (komputery). Jest on kosztowny dla regionów rozwijających się. Ponadto, opanowanie umiejętności niezbędnych przy montażu i utrzymaniu ośrodków-serwerów wymaga znacznych inwestycji. Załóżmy jednak, że dysponuje się dostępem do sieci i sprzętem koniecznym do konsultowania, wytwarzania i przechowywania informacji numerycznych. Należy jeszcze pokonać przeszkody "ludzkie". Są to instytucjonalne, polityczne i kulturowe sprzeciwy wobec interaktywnego i poprzecznego komunikowania się wspólnot, a także poczucie braku kompetencji i dyskwalifikacji w obliczu nowych technologii.

Reakcje na problem wykluczenia mogą być trojakiego rodzaju. Nie są oczywiście w stanie go rozwiązać, pozwalają jednak na relatywizację i ujrzenie go z innej perspektywy. Odpowiedź pierwsza: należy śledzić raczej tendencję, a nie światowe statystyki dotyczące przyłączeń.

W 1996 roku Wietnam miał 1500 osób podłączonych do Internetu. Liczba ta wydaje się bardzo skromna w porównaniu z liczbą mieszkańców tego kraju. Ale z pewnością wzrośnie ona dziesięciokrotnie w 2000 roku. Stopa wzrostu przyłączeń do cyberprzestrzeni wykazuje tempo przewyższające tempo korzystania ze wszystkich poprzednich systemów komunikacji. Poczta istniała od wieków zanim większość ludzi mogła regularnie otrzymywać i wysyłać listy. Wymyślonym pod koniec XIX wieku telefonem dysponuje jeszcze dziś zaledwie nieco ponad 20% ludzkości. Od końca lat osiemdziesiątych w nadzwyczajnym rytmie rośnie liczba osób uczestniczących w cyberkulturze. Dotyczy to zwłaszcza ludzi młodych. Całe regiony i kraje, zwłaszcza najbardziej dynamiczne (kraje Azji i Pacyfiku), planują swe wejście do cyberkultury. Liczba "wykluczonych" będzie więc systematycznie malała. Druga odpowiedź: przyłączenie do sieci będzie coraz łatwiejsze i tańsze. Choć ciągle jeszcze bardzo silne, poczucie niekompetencji jest coraz mniej uzasadnione. Realizacje i utrzymanie w sprawności infrastruktur cyberprzestrzeni faktycznie wymaga dużych umiejętności. Kiedy opanowało się już zdolność odczytu i zapisu, użytkowanie cyberprzestrzeni przez jednostki i organizacje nie wymaga specjalnych zdolności. Procedury dostępu i poruszania są coraz bardziej przyjazne dla użytkownika, zwłaszcza, kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych doszło do rozwoju Worid Wide Web.

Sprzęt i oprogramowanie niezbędne do przyłączenia będą coraz mniej kosztowne dla użytkowników. Aby obniżyć koszt abonamentu i połączeń, rządy mogą oddziaływać poprzez uruchomienie konkurencji wśród dostawców sprzętu i operatorów telekomunikacji. Najważniejszym elementem jest zapewne koszt połączenia miejscowego. W Ameryce Północnej jest on wliczony do przeciętnego abonamentu. Płaci się więc taki sam rachunek, bez względu na to, czy połączenie trwało pięć minut czy pięć godzin. Cenniki europejskie natomiast rozliczają miejscowe połączenia według taryfy godzinowej, co powstrzymuje przed korzystaniem z Internetu, BBS czy innej formy interaktywnej komunikacji sieciowej.

Odpowiedź trzecia: każdy postęp zachodzący w systemach komunikacji nieuchronnie prowadzi do wykluczenia. Każdy nowy system komunikacji niesie w sobie wykluczenie. Analfabeci nie istnieli dopóki nie było pisma. Działalność wydawnicza i telewizja spowodowały podział na tych, którzy publikują lub ukazują się w mass mediach oraz pozostałych. Jak już wspominałem, zaledwie nieco powyżej 20% ludzkości dysponuje telefonem. Żaden z tych faktów nie jest poważnym argumentem przeciw pismu, wydawnictwom, telewizji czy telefonii. Fakt, iż istnieją analfabeci lub ludzie pozbawieni telefonu nie doprowadził do potępienia pisma i telekomunikacji. Przeciwnie, przyczynił się do rozwoju szkolnictwa podstawowego i rozbudowy sieci telefonicznych. To samo powinno stać się z cyberprzestrzenią.

Ogólnie ujmując, każda uniwersalność rodzi wykluczonych. Nawet "totalizując" w swych tradycyjnych formach, uniwersalizm nigdy wszystkiego nie obejmuje. Uniwersalna religia ma swych niewiernych i heretyków. Nauka ma skłonność do dyskwalifikowania innych form wiedzy lub tego, co nazywa irracjonalnością. Prawa człowieka bywają naruszane i nie przestrzegane. Dawne formy Uniwersalizmu także dokonują wykluczenia, oddzielając tych, którzy uczestniczą w Prawdzie, w Sensie lub jakiejkolwiej formie Imperium od tych, którzy znaleźli się w strefie cienia (barbarzyńcy, niewierni, ignoranci itd.). Uniwersalność pozbawiona totalności też podlega regule odrzucenia. Tyle tylko, że nie chodzi o dostęp do Sensu, ale o możliwość przyłączenia do sieci. Wyrzutek to ten, który nie jest przyłączony. Pozbawiony wzajemnych i poznawczych połączeń wirtualnych i grupowej inteligencji.

Cyberkultura bezładnie skupia wszystkie herezje. Dokonuje przemieszania obywateli i barbarzyńców, rzekomych ignorantów i uczonych. W przeciwieństwie do klasycznego Uniwersalizmu jej granice są niewyraźne, ruchome i tymczasowe. Ale dyskwalifikacja wykluczonych jest równie przerażająca.

Nie zapominajmy jednak, że dawne Uniwersalizmy też wykluczały ze swej konstrukcji. Powszechna religia czy nauka nieuchronnie zakładała wcześniejsze lub równoległe błędy. Natomiast cechujący obecny uniwersalizm trend do kontaktowania się jest włączeniem.

Co robić? Z pewnością należy wykorzystać wszystkie sposoby, by zwiększyć dostępność i zmniejszyć koszty przyłączenia. Ale kwestia "dostępu dla wszystkich" nie może być sprowadzana do poruszanych zwykle kwestii technologicznych i finansowych. Nie wystarczy znaleźć się przed ekranem, dysponując wszystkimi dostępnymi interfejsami, aby pokonać poczucie niższości. Trzeba być przede wszystkim zdolnym do aktywnego uczestniczenia w procesach opartych na grupowej inteligencji, będących główną zdobyczą cyberprzestrzeni. Nowe narzędzia powinny przede wszystkim dowartościować kulturę, kompetencje, zasoby i miejscowe projekty oraz ułatwić ludziom uczestniczenie w zgrupowaniach wzajemnej pomocy, w opartych na współdziałaniu grupach szkoleniowych itp. Inaczej mówiąc, zarówno w cyberkulturze jak i w innych bardziej klasycznych metodach, woluntarystyczne strategie walki z nierównością i wykluczeniem powinny dążyć do zwiększania autonomii zainteresowanych osób lub ugrupowań. Jednocześnie winny uniemożliwiać pojawienie się nowych zależności wynikających z konsumpcji informacji lub usług z dziedziny komunikacji, zaprojektowanych i wytworzonych w duchu czysto handlowym lub imperialnym. Zbyt często dyskwalifikują one tradycyjne umiejętności i kompetencje mniej zasobnych społeczeństw i regionów.

2. Czy cyberprzestrzeń jest zagrożeniem dla języków i kultur?

Język angielski jest obecnie standardowym językiem sieci. Amerykańskie instytuty i przedsiębiorstwa kształcą ponadto większość producentów informacji przekazywanych przez Internet. Obawa przed kulturową dominacją Stanów Zjednoczonych jest więc uzasadniona. Niemniej groźba uniformizacji nie jest tak wielka, jak można by sądzić na pierwszy rzut oka. Technologiczna i ekonomiczna struktura komunikowania w cyber-przestrzeni znacznie różni się od struktur kina czy telewizji. Zwłaszcza wytwarzanie i transmitowanie informacji jest znacznie bardziej dostępne jednostkom lub grupom dysponującym niewielkimi środkami. Poważne badanie różnorodności kulturowej jest możliwe wyłącznie na podstawie analizy specyficznej struktury sposobów komunikacji funkcjonujących w cyberkulturze.

Zasadniczym znaczeniem cyberprzestrzeni jest jej rozwój jako formy alternatywnej wobec środków masowego przekazu. Mass media to sposoby komunikacji za pomocą zorganizowanej i zaprogramowanej informacji, transmitowanej z pewnych ośrodków i przeznaczonej dla licznych, anonimowych odbiorców, biernych i wzajemnie od siebie oddalonych. Typowy przykład takich mediów to prasa, kino, radio i tradycyjna telewizja. Cyberkultura natomiast, nie posługuje się ośrodkami nadającymi do odbiorców, ale wspólnymi przestrzeniami, do których każdy może coś wnieść, czerpiąc z nich to, co go interesuje. To swoiste rynki informacji, gdzie ludzi spotykają się i gdzie inicjatywa należy do pytającego. Miejscami, które najłatwiej utożsamić z "ośrodkami" są w cyberprzestrzeni serwery informacji lub usług. Serwer bardziej przypomina sklep czy miejsce, w którym najlepiej spełnia się oczekiwania, proponując duży wybór, niż miejsce, gdzie dokonuje się jednostronna transmisja.

Umieszczenie w cyberprzestrzeni sposobów komunikacji poprzez mass media byłoby z pewnością możliwe z technicznego i politycznego punktu widzenia. Sądzę jednak, że ważniejsze jest uświadomienie nowych możliwości, które daje powszechna łączność i numeryzacj a informacji. Streszczę to w czterech punktach: zanik monopolu przekazu publicznego, rosnącą różnorodność sposobów ekspresji, rosnące możliwości sprzętu umożliwiającego poruszanie się wśród zalewających nas informacji i ich odsiew, rozwój wirtualnych wspólnot i międzyludzkich kontaktów na odległość wywołanych jednakowymi zainteresowaniami.

a/ Zanik monopolu przekazu publicznego. Jakakolwiek grupa lub jednostka może teraz dysponować środkami technicznymi i przy niewielkim koszcie zwracać się do ogromnej międzynarodowej publiczności. Każda grupa czy jednostka może przekazywać swe pomysły, produkować reportaże, proponować swe przemyślenia i własny wybór aktualności w takiej czy innej dziedzinie.

b/ Rosnąca różnorodność sposobów ekspresji. Sposoby wyrażania, jakimi dysponujemy, by porozumiewać się w cyberprzestrzeni są bardzo urozmaicone. Różnorodność ta będzie z czasem coraz większa. Zwykły hipertekst, multimedialny hiperdokument czy numeryczny film video, modele do interaktywnej symulacji graficznej i osiągnięcia świata wirtualnego. Powstają wciąż nowe formy: nowe pismo ikoniczne, nowe retoryki interaktywności. Także i w przyszłości wspólnoty penetrujące cyberprzestrzeń będą kontynuowały swe poszukiwania.

c/ Rosnące możliwości sprzętu umożliwiającego poruszanie się wśród zalewających nas informacji i ich odsiew. Automatyczne i półautomatyczne urządzenia, dzięki którym można poruszać się i selekcjonować zawartość sieci i pamięci umożliwią każdemu szybkie dotarcie do najcenniejszej informacji. Nie oznacza to informatycznej cenzury, gdyż to, co najbardziej interesujące, może - jeśli tego chcemy -oddalić nas od tematów, którymi się zazwyczaj zajmujemy. Nowe możliwości wnikliwej selekcji i automatycznych poszukiwań w ogromnej masie informacji sprawią prawdopodobnie, że coraz mniej użyteczne okażą się streszczenia zredukowane i kierowane do anonimowych tłumów. Coraz doskonalsze narzędzia selekcji wskazują drogę informacji do odbiorcy oraz przenoszą punkt ciężkości ze źródła informacji na jednostkę lub grupę poszukującą informacji.

d/ Rozwój wirtualnych wspólnot i międzyludzkich kontaktów na odległość wywołanych jednakowymi zainteresowaniami. Osoby zaludniające i zasilające cyberprzestrzeń są jej własnym bogactwem. Dostęp do informacji mą mniejsze znaczenie niż kontakt ze specjalistami, uczestnikami i dyskretnymi świadkami interesujących nas zjawisk. W coraz większym stopniu cyberprzestrzeń umożliwia kontakt z jednostkami na podstawie ich adresu w przestrzeni, ich umiejętności i zainteresowań. Zanurzenie się w otwartych wspólnotach badawczych, w praktykach i dyskusjach jest z pewnością najlepszą odtrutką na dogmatyzm i jednostronne manipulowanie informacją. Cyberprzestrzeń ułatwia integrację wirtualnych wspólnot. Dzieje się to niezależnie od fizycznych i geograficznych barier.

e/ Kulturowe zróżnicowanie w cyberprzestrzeni będzie wprost proporcjonalne do aktywnego udziału i jakości wkładu wnoszonego przez przedstawicieli różnych kultur. Prawdą jest, iż wymagane będą pewne infrastruktury materialne (sieci telekomunikacyjne, komputery) i minimum umiejętności. Niemniej najistotniejszy jest fakt, że polityczne, ekonomiczne czy technologiczne ograniczenia hamujące światowy, różnorodny przekaz kulturowy nigdy nie były równie słabe jak te, które występują w cyberprzestrzeni. Nie znaczy to, że bariery te nie istnieją. Są jednak znacznie mniejsze niż bariery spotykane w innych sposobach komunikacji.

f/ Najdrobniejsze doświadczenie poruszania się po Word Wide Web ujawnia nieprawdopodobną obfitość informacji i form przekazu napływających ze wszystkich regionów świata (głównie z Ameryki) oraz intelektualnych horyzontów o niezwykłej różnorodności. Skargi na uniformizację nie tylko nie odpowiadają rzeczywistości (o czym każdy bez trudu może się przekonać), ale przede wszystkim nie mają swego adresata. Cyberprzestrzeń zawiera to, co ludzie w niej umieszczą. Zachowanie zróżnicowania kulturowego zależy głównie od inicjatywy każdego z nas. Być może również od poparcia projektów natury artystycznej czy kulturalnej, jakiego mogą udzielić władze państwowe, fundacje, organizacje międzynarodowe i ponadpaństwowe.

Przejdźmy teraz do szczegółowej, kwestii jaką jest język. Fakt, iż poruszanie się po sieci odbywa się w języku angielskim (jak zresztą w nauce, interesach, turystyce itd.) jest z pewnością utrudnieniem dla osób, dla których angielski nie jest językiem ojczystym. Zauważmy jednak, że istnienie języka kontaktowego jest samo w sobie atutem dla międzynarodowego porozumiewania. Trudno byłoby się bez niego obejść. Ale dlaczego angielski? Abstrahując od amerykańskiej przewagi gospodarczej, militarnej i kulturowej musimy stwierdzić, że angielski (którym posługuje się Anglia, Stany Zjednoczone, Kanada, Australia i Afryka Południowa) jest dziś głównym językiem internautów. Uwzględniając czynnik demograficzny, angielski jest trzecim językiem świata (po chińskim i hindi), ale liczba przyłączeń w Chinach i Indiach jest jeszcze dość ograniczona. Odnotujmy mimochodem, że po angielskim w kolejności występuje hiszpański, rosyjski i arabski.

Fakt, że angielski jest dominującym językiem sieci nie znaczy oczywiście, iż jest jedynym. Już dziś znajdują się w Internecie informacje w setkach różnych języków. Wiele tekstów dostępnych jest w języku francuskim, hiszpańskim, portugalskim, niemieckim, włoskim itd. Wspólnoty wirtualne formowały się także wokół związków lingwistycznych, co nakłada się na związki tematyczne i je komplikuje.

Hamulcem dla utrzymania i rozprzestrzeniania różnorodności językowej jest głównie technika. Podporządkowując się obowiązującym normom, zapis stosujący akcenty i używający alfabetu łacińskiego (francuski czy hiszpański) jest nieco pokrzywdzony w stosunku do zapisu bez akcentów (angielski). Jeszcze bardziej pokrzywdzone są alfabety niełacińskie (cyrylica, alfabet grecki, arabski, hebrajski, koreański). Najbardziej przykrej próby doświadcza za sprawą norm technicznych pismo niealfabetyczne, czyli ideograficzne (chiński lub japoński). Choć hamulce te rzeczywiście istnieją, nie oznaczają w żadnym razie niewykonalności. Ponadto, postęp badań (dotyczących zwłaszcza pisma niealfabetycznego) i zmiana norm sprawią, że za kilka lat informacja pisemna w języku rosyjskim czy chińskim będzie równie prosta i "przejrzysta" jak w języku angielskim.

Oprócz wymienionych przeze mnie drobnych trudności technicznych, w Internecie nie istnieje nic, co zagrażałoby różnorodności lingwistycznej, z wyjątkiem braku inicjatywy lub nieobecności rozmówców posługujących się takim czy innym językiem mniejszościowym.

Aby wypracować w sobie właściwą pokorę i szacunek dla bliźniego, dobrą postawą wydaje mi się traktowanie wszystkich języków a zwłaszcza własnego, jako mniejszościowych. W skali światowej nawet angielski jest mniejszościowy w stosunku do chińskiego. Podobnie wśród frankofonów. Choć język tych ostatnich miał światowe znaczenie, dziś muszą przyzwyczaić się do traktowania francuskiego jako języka mniejszościowego. Również języki regionalne, dialekty, gwary, uciskane lub wypierane idiomy są językami mniejszościowymi, których trzeba bronić i chronić, w sieci i poza nią.

Co robić? Zgodnie ze zdrowym rozsądkiem zalecam, by w Internecie nigdy nie publikować wyłącznie w języku angielskim, gdy nie jest on ojczystym językiem autorów, ale zawsze zamieszczać wersję oryginalną tekstów czy wypowiedzi, a nawet, ewentualnie, tłumaczenia na języki inne niż angielski. Kiedy natomiast pragnie się dotrzeć do publiczności międzynarodowej, lepiej jest proponować wersję angielską obok wersji oryginalnej, by zapewnić jak najszersze oddziaływanie.

3. Czy cyberkultura jest synonimem chaosu i zamieszania?

Ponieważ każdy może zasilać sieć bez jakiegokolwiek pośrednictwa czy cenzury, a żaden rząd, instytucja czy inny autorytet moralny nie gwarantują wartości dostępnych danych, czy można mieć zaufanie do informacji znajdujących się w cyberprzestrzeni? Skoro żadna selekcja czy oficjalna hierarchia nie ułatwiają odnalezienia się w informacyjnym zalewie cyberprzestrzeni, czy nie uczestniczymy raczej w kulturowym rozkładzie niż w postępie? Rozkładzie, który może służyć ostatecznie tylko tym, którzy już opanowali wytyczne, to znaczy osobom uprzywilejowanym z racji wykształcenia, środowiska, prywatnych kontaktów intelektualnych.

Na pierwszy rzut oka pytania takie wydają się uzasadnione. Zasadzają się jednak na fałszywych założeniach.

Prawdą jest, iż żaden centralny autorytet nie gwarantuje wartości informacji, którymi dysponuje cala sieć. Niemniej, sieć Web jest zasilana i utrzymywana przez osoby lub instytucje, które podpisują się pod swym wkładem i czuwają nad jego przydatnością dla internautów. Posłużę się przekonującym przykładem: treść źródła uniwersyteckiego jest gwarantowana przez uniwersytet, w którym działa. Tak jak dla czasopism drukowanych, odpowiedzialność za czasopisma i gazety on-line należy do komitetu wydawniczego. Informacje pochodzące z danego przedsiębiorstwa są gwarantowane przez tę właśnie organizację, która ryzykuje swe dobre imię za pośrednictwem Web co najmniej w taki sam sposób (jeśli nie bardziej) jak w wypadku innych rodzajów komunikacji. Informacje rządowe są oczywiście kontrolowane przez rządy itd.

Wirtualna komunikacja, elektroniczne forum czy newsgroups są bardzo często łagodzone przez osoby odpowiedzialne za nie, które dokonują odsiewu informacji na podstawie ich jakości i rzeczowości.

Nierzadko operatorzy systemów zarządzający serwerami informatycznymi zatrudniani są przez organizacje państwowe (uniwersytety, muzea, ministerstwa) lub instytucje, które dbają o swą reputację (duże przedsiębiorstwa, stowarzyszenia itd.). Owi operatorzy, dysponujący w cyberprzestrzeni znaczną władzą "regionalną", mogą eliminować serwery, za które są odpowiedzialni, informacje czy grupy dyskusyjne sprzeczne z etyką sieci (osławiona netiquette): pomówienia, rasizm, namawianie do przemocy, proksenetyzm, systematyczne przekazywanie nierzeczowych informacji itp. Znamienny jest fakt, iż takie informacje czy praktyki są w sieci bardzo rzadkie. W Internecie funkcjonuje zresztą rodzaj opinii publicznej. Najlepsze węzły są często cytowane lub podawane jako przykład w czasopismach, katalogach i spisach (on-line lub drukowanych). Wiele dróg prowadzi do owych "dobrych" usług. I odwrotnie, internauci rzadko korzystają z sieci o niewielkich czy niepewnych walorach informacyjnych. Funkcjonowanie w sieci odwołuje się więc głównie do odpowiedzialności dostawców i odbiorców informacji w przestrzeni publicznej. Odrzuca kontrolę hierarchiczną (więc nieprzejrzystą), globalną i aprioryczną, co byłoby jedną z możliwych definicji cenzury czy totalitarnego kierowania informacją i komunikacją. Nie sposób dysponować jednocześnie wolnością słowa i aprioryczną selekcją informacji dokonaną przez dziennikarską, naukową, polityczną czy religijną instancję, która wie, co jest prawdziwe i dobre dla wszystkich ludzi.

A chaos, zamieszanie, informacja i komunikacja zalewające cyberprzestrzeń? Czy nie działają na niekorzyść tych, którzy pozbawieni są indywidualnych czy społecznych punktów odniesienia? Obawa ta jest tylko częściowo uzasadniona. Bogactwo informacji i brak globalnego znaczenia a priori nie utrudniają ludziom i ugrupowaniom poruszania się wśród nich i dostosowania pewnych hierarchii, selekcji czy struktur do własnych potrzeb. Zniknęły selekcje, hierarchie i struktury wiedzy traktowane jak powszechnie i zawsze słuszne, czyli totalizująca uniwersalność. Jak już wspominałem, aby ustalić lokalny i prowizoryczny ład w ogólnym nieładzie internauta może posłużyć się coraz doskonalszymi "narzędziami poszukiwana spisami czy instrumentami umożliwiającymi mu poruszanie. Nie należy też wyobrażać sobie, że cyberprzestrzeń wypełniona jest odosobnionymi jednostkami, zagubionymi w masie informacji. Sieć jest narzędziem wzajemnego komunikowania się, wirtualnym miejscem, w którym wspólnoty pomagają swym członkom w poznaniu tego, co pragną wiedzieć. Dane to jedynie surowiec żywego i bardzo wypracowanego procesu intelektualnego i społecznego. Ogrom wspólnej inteligencji świata nigdy nie uwolni jednostki od własnej inteligencji, od osobistego wysiłku i czasu koniecznego na naukę, poszukiwanie, ocenę i integrację z rozmaitymi wspólnotami, nawet o charakterze wirtualnym. Na szczęście sieć nigdy nie będzie za nas myśleć.

4. Czy cyberkultura zrywa z wartościami będącymi podstawą europejskiej nowoczesności?

Przeciwstawiając się postmodernistycznej idei upadku ideałów oświeceniowych uważam, że cyberkultura może być traktowana jako prawowity (choć odległy) spadkobierca progresywnej filozofii XVIII wieku. Nadaje ona rangę udziałowi we wspólnotach nastawionych na dyskusję i argumentację. Wywodzi się w prostej linii z moralności egalitarnej, zachęca do pewnej istotnej wzajemności w kontaktach międzyludzkich. Rozwinęła się poczynając od gorliwie praktykowanej wymiany informacji i wiedzy, którą filozofowie oświecenia traktowali jako główny motor postępu. Gdybyśmy więc kiedykolwiek byli nowocześni, cyberkultura nie byłaby postmodernistyczna, ale z pewnością kontynuowałaby rewolucyjne i republikańskie ideały wolności, równości i braterstwa. Tyle tylko, że w cyberkulturze "wartości" te nabierają realnego kształtu za pomocą konkretnych rozwiązań technicznych. W erze elektronicznych mediów, równość realizowana jest dzięki możliwości powszechnej emisji, wolność obiektywizuje się za pośrednictwem programów kodowania i nieograniczonego dostępu do rozlicznych wspólnot wirtualnych, zaś braterstwo uzyskuje się dzięki przyłączeniom na całym świecie.

Nie pretendując do zdecydowanego postmodernizmu cyberkultura może więc jawić się jako rodzaj technicznej materializacji nowoczesnych idei. Szczególnie współczesna ewolucja informatyki jest zadziwiającą realizacją marksistowskiego celu, jakim było przejęcie narzędzi produkcji przez producentów. Dziś "produkcja" polega głównie na symulowaniu, przetwarzaniu informacji, tworzeniu i transmitowaniu wiadomości, zdobywaniu i przekazywaniu wiedzy, wzajemnej koordynacji w czasie rzeczywistym. Komputery osobiste i sieci numeryczne oddają w ręce jednostek główne narzędzia działalności gospodarczej. Nawet więcej: o ile spektakl (system mediatyczny) jest - zdaniem sytuacjonistów - szczytem kapitalistycznej dominacji, o tyle cyberprzestrzeń dokonuje prawdziwej rewolucji. Każdemu bowiem umożliwia - lub niebawem to uczyni - prezentację tekstów, muzyki, wirtualnego lub innego świata czy jakiegokolwiek wytworu umysłu bez odwoływania się do wydawcy, producenta, popularyzatora czy pośrednika. Niemożności odpowiedzi i odosobnieniu odbiorców telewizji cyberkultura przeciwstawia możliwość bezpośredniej, interaktywnej i wspólnej komunikacji.

Niemal techniczna realizacja ideałów współczesności natychmiast ujawnia jej charakter jako częściowy, niewystarczający. Oczywiste jest bowiem, że ani informatyka, ani cyberkultura (choćby objęły jak największą liczbę ludzi) nie są w stanie rozwiązać głównych problemów życia w społeczeństwie. Faktem jest, że w praktyce realizują nowe formy uniwersalności, braterstwa, współistnienia, przejęcia przez bazę narzędzi produkcji i komunikacji. Zarazem jednak z ogromną szybkością, a nawet gwałtownością, destabilizują gospodarki i społeczeństwa. Obalając stare, uczestniczą w tworzeniu nowych ośrodków władzy, mniej widocznych i trwałych, lecz równie niebezpiecznych.

Cyberkultura jest częściową reakcją na problemy minionej epoki. Sama jednak wywołuje problemy i konflikty, dla których nie istnieje jeszcze żadna próba globalnej odpowiedzi. Trzeba ponownie wypracować stosunek do wiedzy, do pracy, zatrudnienia, pieniądza, demokracji czy Państwa, aby zacytować tylko kilka z najbardziej kwestionowanych form życia społecznego.

Cyberkultura kontynuuje w pewnym sensie wielką tradycję europejskiej kultury, jednocześnie ją przeobrażając.

Tłumaczenie: Justyna Budzyk

Posted in , , |

Inteligencja otwarta
Narodziny społeczeństwa sieciowego
Derrick de Kerckhove



Prolog

Wiele czasu upłynęło zanim dostałem się do Sieci. Dopiero po wielu godzinach obgryzania paznokci nauczyłem się jak wysłać pocztą elektroniczną. A jeszcze więcej czasu potrzebowałem na podjęcie decyzji czy przeczytać otrzymana pocztę, czy nie - ze strachu, że będę musiał odpisać. Nie mogłem sobie poradzić ze strumieniami informacji, zalewającymi moje biuro. W maleńkim pomieszczeniu głównego biura McLuhan Program on Culture and Technology, oprócz zwykłej tortury trzech linii telefonicznych ("Czy przy przełączaniu przycisk 'połącz' powinien być włączony, czy nie?!"), mamy też faks, który co dziesięć minut wypluwa z siebie nową wiadomość, trzy telewizory, z których jeden jest często włączony, trzy radia, z których jedno prawie zawsze jest włączone, zwykłą pocztę otrzymujemy dwa razy dziennie, studenci, pracownicy i goście wchodzą i wychodzą przez różne drzwi (niekiedy jednocześnie), i średnio trzy razy na tydzień przeprowadzamy wideokonferencję z kimś na szerokim świecie.

Od lat ludzie dawali mi do zrozumienia, że tak dalej być nie może i że jeśli nie zracjonalizuję swoich zadań, czasu i środków, Program spotka niechybna katastrofa. Ja jednak byłem przekonany, że kiedy człowiek znajduje się w samym centrum wydarzeń, chaos jest świetną rzeczą. To tylko na granicy wiru wydarzeń chaos rozprasza koncentrację i energię. Wydaje mi się, że chaos jest jedynym sposobem, żeby człowiek mógł dowiedzieć się, co się właśnie teraz dzieje. Dla mnie chaos jest jak kalejdoskop, w którym krążą informacje. Ostatnio nie ma dnia, żebym nie pracował online, a w naszym zagraconym biurze dumnie tkwi siedem pecetów połączonych ze światem przez dziesięciomegabitowy szkielet. Codziennie (no, może oprócz kilku niedziel) o każdej porze między dziewiątą rano a północą można tu znaleźć od trzech do dwudziestu osób zajętych pracą lub zabawą. W mojej metodzie zawsze jest trochę miejsca na odrobinę szaleństwa.

Pamiętam chwilę, gdy wreszcie zrozumiałem o co w tym wszystkim w Sieci chodzi. W czasie seminarium, jedna z moich studentek pokazała nam nagranie wideo witryny World Wide Web jakiegoś muzeum i oświadczyła, a my musieliśmy jej wierzyć na słowo, bo nagranie dźwięku nie było możliwe, że kiedy kliknie się na ten oto przycisk, to się usłyszy pogwizdywanie tego oto ptaszka widocznego na fotografii. To jest to! - wykrzyknąłem w duchu. Interaktywny CD-ROM online, w czasie rzeczywistym! To mi się podoba! Niedługo potem ze zdumieniem zdałem sobie sprawę, że rutynowo używam poczty e-mail i że opanowałem wreszcie nowy, przymusowy odruch: jak wygłodniały oczekuję następnego zalogowania i to w coraz krótszych odstępach czasu.

Tu musze jednak zastrzec się, że tak, jak nie jestem nałogowym internautą, tak też nie oglądam nałogowo telewizji. Mam dystans do wszystkich mediów, z wyjątkiem telefonu i komputera. Mimo to zauważyłem, że prawie wbrew sobie bez przerwy spoglądam w kierunku Sieci. Jest wiele rzeczy, których w Sieci bardzo nie lubię: po pierwsze, czekania; następnie mdłych kolorków Windows i Netscape'a; prymitywnej bylejakość większości projektów; od czasu do czasu wyjątkowej płycizny zamieszczanych treści; wreszcie, rzecz jasna, atmosfery podniecenia i sensacji wokół tego wszystkiego, czym jest Sieć. Mimo to rośnie jednak we mnie przekonanie, że kształtuje się oto coś prawdziwie rewolucyjnego, coś, co będzie miało wpływ na nas wszystkich i dlatego powinniśmy to jak najgłębiej poznać. O tym właśnie jest ta książka.

Pracując nad tym tekstem, od czasu do czasu zaglądałem do mojej poprzedniej książki, Powłoka kultury, aby porównać swoje obecne poglądy z tym, co pisałem dawniej. Stwierdziłem, że teraz wiele spraw rozumiem lepiej. Jedną z największych niespodzianek sprawił mi następujący fragment: "Nie tak dawno temu, świat był głupi, a my byliśmy mądrzy. Dziś świat wspomagany komputerami staje się bardzo mądry i znacznie szybszy od nas. Wkrótce nasza wspólna inteligencja techniczna przekroczy indywidualną inteligencję organiczną w szybkości i w integracji. Bardzo interesująca będzie obserwacja, w jaki połączona organizacja percepcji zajmie się środowiskiem i ubóstwem, i jakie kryteria określi dla inżynierii genetycznej. Ale na razie odprężmy się. Jeszcze tam nie jesteśmy".

Od czasu napisania powyższych słów, zmieniłem mój punkt widzenia co do dwóch istotnych spraw. Po pierwsze, uważam, że wspólna nam wszystkim technologiczna inteligencja nie jest "zbiorowa", lecz dokładniej mówiąc "otwarta". Po drugie, wydaje mi się, że właśnie już do tego doszło, i choć nie należy popadać w panikę, na nie ma już czasu na odpoczynek.

Ta książka została napisana w poczuciu nowego wyzwania. Książka Powłoka kultury opowiadała o mediach widzianych jeszcze oddzielnie, ta zaś pokazuje, jak media wciąż otwierają się na siebie i jest próbą odpowiedzi na pytanie jaką konfigurację mogą jeszcze utworzyć. W zasadzie książka Powłoka kultury ma rację, lecz brakuje w niej omówienia skutków porozumiewania się komputerów w Sieci.

Bez względu jednak na to, jak ją nazwiemy: Siecią, Internetem czy Infostradą, wciąż zwiększająca się synergia sieciowych połączeń jest medium komunikacyjnym par excellence, które ustępujące tylko samemu językowi. Jest to więc najbardziej wszechogarniające, najbardziej nowoczesne i najbardziej skomplikowane, ale także najbardziej interesujące medium. Podczas gdy w tym olbrzymim zbiorze hipertekstu, multimediów, rzeczywistości wirtualnej, sieci neuronowych, cyfrowych agentów programowych i sztucznego życia, każde medium zmienia jakąś część naszego życia - nasze sposoby porozumiewania się, pracy czy rozrywki - Sieć zmienia to wszystko na raz, a przy okazji wiele innych jeszcze rzeczy. Internet daje nam dostęp do quasiorganicznego środowiska milionów ludzkich umysłów pracujących jednocześnie nad wszystkim, z którego wszystko jest potencjalnie ważne dla wszystkich. Tę nową kategorię poznawczą określam mianem "inteligencji otwartej".

Przez ten termin rozumiem istotę każdej sieci, a słowo to wywodzi się z Globalnej Pajęczyny. Latem 1991 roku Tim Berners-Lee i jego koledzy z ośrodka CERN opublikowali protokół komunikacji komputerowej WWW, który pozwalał naukowcom na bezpośredni dostęp do zawartości baz danych, bez potrzeby szczegółowego jej przeszukiwania. Prowadziło to w rezultacie do połączenia zawartości wszystkich serwerów na całym świecie z każdym komputerem online. W rezultacie, teraz mamy taki sam dostęp do pamięci świata, jak do swojej własnej. Po pięciu latach Sieć miała już 5 milionów użytkowników, a ich liczba wzrasta wykładniczo. Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że powstaje oto nowa gałąź ekonomii, jeśli nawet nie nowa ekonomia.


A jeśli połączymy to zjawisko z szeroko pojętą telekomunikacją, co zasugerowała Esther Dyson et al 2, jeśli weźmiemy pod uwagę łączność przewodową, bezprzewodową oraz kablową, łączność satelitarną i komórkową, a także tysiące stacji telewizyjnych i radiowych, bez wątpienia zdamy sobie sprawę z ogromu zachodzących właśnie transformacji.

Głównymi zmianami technologicznymi leżącymi u podłoża tych wydarzeń była przede wszystkim cyfryzacja wszelkich treści; sprzęgnięcie wszystkich sieci; uproszczenie interfejsów i globalizacyjna rola satelitów.

Przekaz cyfrowy rozbija wszystko na bity, a następnie oddaje przekształconą w taki sposób rzeczywistość do dyspozycji użytkowników komputerów. Przenosząc sferę handlu i przemysłu z królestwa atomów do królestwa bitów, stała się jednym z najważniejszych zjawisk naszych czasów. Na poziomie bardziej fundamentalnym przenosi zaś rzeczy z królestwa materii do królestwa myśli. Bity bardziej niż atomy sprawiają, że materia jest podatna na obróbkę. Dane w postaci cyfrowej powodują, że kształty, zawartość i tożsamość stają się kompatybilne, co przypomina kompatybilność wyobrażeń i idei w naszym umyśle. Rzeczy poddawane cyfryzacji wkraczają teraz do królestwa umysłu.

Technologie interfejsów napędzane niezwykłym połączeniem sztuki i lotnictwa wojskowego prowadzą do coraz ściślejszego związku między programami a sprzętem, umożliwiając kontrolowanie komputerów myślą. Każdy krok w tym kierunku - od dżojstika, klawiatury, myszy, głosu aż do bezpośrednich poleceń wydawanych myślą - sprawia, że nasz związek z komputerem staje się coraz bardziej intymny, coraz bardziej ludzki.

Sieci sprawiają, że ów twór, znany pod nazwą umysłu, może wchodzić teraz w nowe otwarte (nie zbiorowe!) związki. Umysł taki, który wciąż jeszcze nazywamy swoim własnym, w miarę, jak nasze stosunki z nimi stają się coraz bardziej interaktywne, bardziej intymne i bardziej zmysłowe, w coraz większym stopniu wkracza do Sieci.

Istnieją trzy podstawowe warunki nowej ekologii Sieci, przez którą rozumiem zarówno ekonomię związanego z nią przemysłu, jak i nowe, towarzyszące jej społeczne i poznawcze elementy:

1. interaktywność, fizyczny proces łączenia się ludzi, czyli przemysł oparty na komunikacji (przemysł ciała),

2. hipertekstowość, proces łączenia zawartości/treści, czyli przemysł oparty na wiedzy (przemysł pamięci),

3. komunikacjność czyli sieciowa otwartość, umysłowe łączenie się ludzi, czyli przemysł sieci (przemysł inteligencji).

Poczesne miejsce w tym zestawieniu zajmują satelity, ponieważ uzmysławiają ludziom nowy, globalny zasięg ich cywilizacji; pokazują nowe właściwości ich zbiorowego ciała. Zarówno jako pojedyncze osobniki, i jako cały gatunek, ludzie zaczynają widzieć narastającą otwartość między sobą, swoimi ciałami i swoimi umysłami z jednej strony, a planetą z drugiej.

Interaktywność, hipertekstowość i sieciowa otwartość, przez trwałą, samoaktualizującą się synergię komputerów lokalnych, sieci globalnych i satelitów tworzą podstawę planetyzacji zwykłego człowieka, a także planetyzację organizacji, narodów i kontynentów.

Interaktywność

Jeszcze dziesięć lat temu słowo to było znane zaledwie garstce ludzi, a dzisiaj jest na ustach wszystkich. Co tak naprawdę znaczy 'interaktywność'? Jest to relacja między człowiekiem a środowiskiem cyfrowym zapośredniczona poprzez łączący ich sprzęt. W zastosowaniach wojskowych i artystycznych można zauważyć lawinowy wręcz rozwój interfejsów łączących nasze umysły bezpośrednio z komputerami. Dotychczas jednak większość interfejsów była silnie związana z ludzkim ciałem. Nie zaskakuje więc to, że większość badań z zakresu rzeczywistości wirtualnej koncentruje się na dotykowym sprzężeniu zwrotnym. Krótko mówiąc: interaktywność to dotyk.

VR, multimedia i systemy interaktywne są projekcjami wielozmysłowymi. W bogatym elektronicznym środowisku, które stworzyliśmy, pozostajemy często nieświadomie w proprioceptywnych związkach, co oznacza, że źródło naszych reakcji jest tak głęboko uwikłane w mediach, że w ogóle nie zdajemy sobie z tego sprawy.

Sieci są również rozszerzeniem zmysłu dotyku. Interaktywne sieci, takie jak konferencje telefoniczne i wideokonferencje, angażują zmysł dotyku jeszcze bardziej, gdyż umożliwiają natychmiastowe sprzężone reakcje. Czym jest więc 'obecność' w takiej 'teleobecności'? Jeśli podczas konferencji telefonicznej lub wideofonicznej mogę być jednocześnie 'tu' i 'tam', i jeśli to 'tam' jest na przykład o siedem tysięcy kilometrów od 'tu', to stałem się albo bardzo szybki, albo bardzo duży. Zwykła ko-munikacja wymaga potwierdzenia, że nasza wiadomość została odebrana i na tym właśnie polega prawdziwie 'dotykowy' wymiar tego związku i zarazem istota tego typu obecności.

Od wynalezienia telegrafu aż po powstanie Sieci, ludzkość bez przerwy zagęszczała sieci połączeń. Teraz, powstają nowe formy koncentracji energii ludzkiej w sieciach online, co wcale nie jest pochodną fizycznych skupisk ludności. W Sieci powstają cyfrowe kopie starożytnych miast, takich jak Pompeje, Monte Alban, Çatal Huyuc, Karnak i inne. Zaś prawdziwe, dwudziestowieczne miasta, takie jak Berlin, Florencja czy San Francisco odtworzone w bazach danych i uzupełnione o informacje w czasie rzeczywistym, też są dostępne online. Trójwymiarowe światy wypełnione wirtualnymi budynkami, kipiące od wiadomości i prognoz pogody, pełne starych jak świat społecznych i aspołecznych sposobów bycia - od pozbywania się odchodów wirtualnych psów, po wandalizm wirtualny, który także przyciąga tysiące gości. W Sieci otwierają się centra handlowe, a wirtualne biura zastąpią wkrótce wiele swoich materialnych odpowiedników. Ponieważ coraz łatwiej jest ludziom doznać prawdziwej obecności w wirtualnym otoczeniu, jest wielce prawdopodobne, że wkrótce przeniosą część swoich zajęć z 'przestrzeni rzeczywistej' do środowisk wirtualnych.

Nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, że artyści współzawodniczą z wojskowymi w objęciu prowadzenia w wyścigu nowości technologicznych. Zarówno jedni, jak i drudzy są żywotnie zainteresowani wpływem techniki na ludzki aparat zmysłowy. Interesują się także bardzo sprawami agresji - wojskowi z oczywistych względów, a artyści z uwagi na szczególną wrażliwość na destrukcyjne możliwości technologii, która burzy ustalony porządek społeczny. Paradoks polega na tym, że społeczeństwo z chęcią finansuje wojskowe projekty badawcze, a sztuka żyje ze spadających ze stołu okruszków. Wojskowi pracują w tajemnicy, a artyści za wszelką cenę szukają rozgłosu. Chcąc poznać ten nowy kierunek rozwoju ludzkości, postanowiłem poznać trochę lepiej współczesną sztukę, choćby dlatego, że do technologii wojskowych nie mam dostępu. McLuhan tak zresztą kiedyś powiedział:

Gdyby udało nam się przekonać ludzi, że sztuka jest doskonałą receptą na konsekwencje wprowadzenia nowych technologii, czy wszyscy stalibyśmy się artystami? Czy też zaczęlibyśmy mozolnie tłumaczyć język sztuki na mapy nawigacyjne? Dobrze byłoby wiedzieć, co by się stało, gdybyśmy zaczęli postrzegać sztukę taką, jaką ona naprawdę jest. A jest ona dokładną informacją o tym, jak uporządkować własną jaźń, aby przewidzieć nadchodzący cios ze strony spotęgowanych możliwości człowieka.

Uprzywilejowane królestwo nowej sztuki jest światem interfejsów, nie tylko dlatego, że stało się łatwo dostępnym polem badawczym, ale także dlatego, że jest techniczną metaforą zmysłów. Dzięki rękom, uszom, oczom i innym przewodnikom wrażeń i doznań nieustannie odnosimy się do świata i wchodzimy z nim w interakcję: tym sprawom - od momentu narodzin sztuki - artyści zawsze poświęcali większość swojej uwagi. Dlatego całkowicie zrozumiałe i sensowne jest dzisiaj to, że teraz zainteresowali się oni sprawą modulacji tych interakcji dokonujących się pod wpływem nowych środków technicznych. Choć większość artystów (ale nie wszyscy) poszukuje wzorów w zjawiskach, dźwiękach, obrazach, myślach, procesach - nowy rodzaj artystów nie obawia się intymnego kontaktu z ich wersją cyfrową.

Hipertekstowość

Hipertekstowość to interaktywny dostęp do wszystkich danych z każdego miejsca na świecie. Tak jak cyfryzacja jest nowym sposobem tworzenia treści, tak hipertekstowość jest nowym sposobem jej przechowywania i przekazywania. Mimo że już sam w sobie hipertekst można uznać za inteligentny system automatycznego indeksowania i odnośników, dopiero jego zastosowanie w WWW otworzyło przed poszukującymi cały świat. WWW jest paradygmatem tego, co stało się z hipertekstem, gdy opuścił pojedynczy komputer i sieć lokalną, i wkroczył do sieci ogólnoświatowej, zmieniając w ten sposób dotychczasowe zasady gry dotyczące treści.

Hipertekst narusza rzeczywistość tradycyjnych obszarów dostarczania treści, takich jak tekst, dźwięk i obrazy wideo. Zmienia zasady przechowywania danych w oparciu o określone miejsce i dystrybucję - książek, nagrań, kaset czy filmów.
Staje się powszechny, a ponieważ jest niemal idealnie dostosowany do działania rynku i natychmiastowych dostaw, zastępuje stare systemy dostarczania wiadomości wszędzie tam, gdzie pozwala na to infrastruktura sieciowa. W krajach, gdzie jest ona dobrze rozwinięta, jak w Kanadzie czy Holandii, w przeciwieństwie do słabiej rozwiniętych sąsiadów, nastąpił w związku z tym błyskawiczny wzrost ekonomiczny. Nie trudno zauważyć, że procesowi temu próbują przeciwstawić się kręgi rządowe i korporacyjne, po pierwsze dlatego, że chwieje on ustalonymi wzorami handlu, a po drugie, że firmy koncentrują się raczej na zyskach krótkoterminowych, a nie na długofalowych korzyściach, a po trzecie, że chcąc przeprowadzić hipertekstualizację w zmurszałych strukturach, trzeba mieć wizję i niemałe umiejętności, a zwłaszcza to pierwsze.

Mimo to, cyfryzacji udało się już zdematerializować takie tradycyjne sfery wspierające pamięć, jak książki, nagrania czy kasety. Szansa na włączenie hipertekstualizacji w proces produkcji i późniejszego dostępu do produktu finalnego jest także poważnym argumentem przy przechodzeniu z mediów linearnych (analogowych) na nielinearne (cyfrowych). Z uwagi na łatwość rekonfigurowania danych, zmienia się forma ich przekazywania - z masowej dystrybucji na dostawę zorientowaną na indywidualnego użytkownika. Ekonomia informacji odchodzi od konkretnych technologii przechowywania danych - od analogowego wideo, audio i książek - do inteligentnych komputerów wytwarzających informacje na żądanie. Mówiąc inaczej, podczas gdy technologie informacyjne z przeszłości wspomagały naszą pamięć, dzisiejsze technologie wspomagają przetwarzanie informacji; wspomagają więc naszą inteligencję. Zmiana ta jest odbiciem szerszych przemian zachodzących w kulturze - poczynając od produkcji opartej na pamięci, do produkcji opartej na inteligencji. W ten sposób przechodzimy z epoki 'odtwarzania' do epoki 'przetwarzenia'. Innymi słowy rozwijamy w sobie nowe modele poznawcze wspomagane komputerowo, a także wspomagane komputerowo nowe formy współpracy - w istocie nowe formy otwartości poznawczej.

Komunikacyjność

Komunikacyjność jest tak samo rzeczywistym stanem człowieka, jak kolektywność czy indywidualność. Jest to ten sam ulotny stan, który ma miejsce w rozmowie lub współpracy co najmniej dwóch kontaktujących się ze sobą osób. Sieć, jako medium otwarte par excellence, jest technologią wychodzącą naprzeciw tej naturalnej formie ludzkiej aktywności jaką jest interakcja. Innymi znanymi mediami otwartymi są telegraf i telefon, obydwa funkcjonują jednak w konfiguracji jeden-do-jednego, albo punkt-do-punktu. Podczas jednak gdy Internet zwiększył stopień komunikacyjności, dodając do tego opcję punkt do wielu punktów (transmisja), Sieć dzięki hipertekstowi dodała do tego procesu kolejny wymiar - łącząc ze sobą treści w obrębie tej samej komunikacji. Potem Marc Andreessen nadał temu przedsięwzięciu nowe przyspieszenie wymyślając Mozaikę. Dzięki połączeniu pożytecznego z przyjemnym, kolorowym i zmysłowym obdarzył on w ten sposób Sieć nieodpartym urokiem.
Komunikacyjność' Sieci polega na tym, że nie tylko pozwala na indywidualny wkład jednostek w zbiorowe medium, lecz wręcz do niego zachęca. W rezultacie, zarówno procesy informacyjne, jak i wyrosła w ich rezultacie organizacja społeczna, są jednocześnie zbiorowe, jak i indywidualne. Dla porównania, książki sprzyjały wyłącznie rozwojowi indywidualizmu, oddzielając jednego człowieka od drugiego, ponieważ sprzyjały tylko milczącej komunikacyjności między nimi. Efektem czytania książek był więc rozwój umysłów jednostkowych i rozwój indywidualizmu. (Książki nie są w najmniejszym stopniu otwarte, ponieważ nie można w nich nic zmienić). Chociaż radio i telewizja mają w dosłownym sensie charakter wspólnotowy, gdyż odnoszą się w tym samym czasie do każdego odbiorcy, ale tak jak i książki, nie są otwarte, gdyż nie umożliwiają, ani nie zachęcają jednostek do zmiany w nich czegokolwiek w czasie rzeczywistym. Chociaż wyjątkiem od tej reguły stanowią radiowe talk shows, programy te są jednak dość dokładnie wyreżyserowane i kontrolowane. Jeśli chodzi więc o przetwarzania danych przez jednostkę - komputery są akceleratorami, które nie mają sobie równych. W momencie, gdy zostaną połączone w Sieć, ich otwartość tworzy alternatywną, nową jakość zarówno w stosunku do tego, co indywidualne, jak i zbiorowe. Otwartość jest jedną z najcenniejszych wartości, jakie w tej chwili posiada ludzkość. Jest to bowiem warunek przyspieszonego wzrostu ludzkiej produkcji intelektualnej.

Satelity w dramatyczny sposób zmieniły skalę otwartości naszego środowiska. Dziś każdy, kto ma dostęp do Sieci, może zobaczyć obraz Ziemi z satelity meteorologicznego prawie w czasie rzeczywistym. Doświadczenie to nie jest wprawdzie tym samym, co wspięcie się na szczyt góry i nie wywołuje takiej samej dumy, jakiej często doznają turyści górscy, lecz widok na ekranie monitora Ziemi jest bez wątpienia czymś rzeczywistym, jest bowiem osobistym dostępem do szerokiego świata. Za pomocą kursora można kierować kątem patrzenia, można obserwować blask słońca na jednej połowie Ziemi, a nawet tworzenie się chmur i szlaków huraganów.

Ta niespotykana zmiana skali, jaką dał zwykłym śmiertelnikom bezpośredni dostęp do środowiska ekologicznego, przygotowuje miejsce dla nowych struktur psychologicznych. Jakże mały w porównaniu z tym wydaje się renesansowy model człowieka!

Z dość dużym prawdopodobieństwem możemy założyć, że w rezul-tacie coraz większej ilości i coraz szybszego działania połączeń sieciowych pojawi się nowa jakość otwartej wrażliwości - nowa psychologia. O tym właśnie traktuje ta książka.

W wyniku załamania się tradycyjnych ideałów naszego stulecia, pojawiła się potrzeba nowej wiary w lepszą przyszłość. Dzisiaj świat jest pełen sprzeczności. Rosną w siłę różne systemy religijne. Dochodzi do gwałtownych starć kulturowych. Towarzyszy temu narastająca świadomość, że trzeba to wszystko raz jeszcze uporządkować. Mając na uwadze istnienie wspólnego systemu nerwowego i sensorycznego ludzkości, który jest pod kontrolą satelitów, biorąc też pod uwagę, że komputery mogą odtworzyć warunki pracy umysłu, przyszłość jest i powinna być sprawą wyboru, a nie przeznaczenia. Teraz, znając cały kontekst tego zagadnienia, znacznie łatwiej jest podjąć decyzję, niż kiedykolwiek przedtem.

Inteligencja otwarta jest książką, nie hipertekstem. Ponieważ zdaję sobie sprawę, że dla różnych ludzi różne jej części mogą być ważne, każdy rozdział pomyślany został jako samodzielna całość. Części I, II i III, zatytułowane odpowiednio "Interaktywność", "Hipertekstowość" i "Sieciowość" pozostają we wzajemnej relacji, będąc jednocześnie częściami jednej całości. Spróbowałem zresztą w każdym z rozdziałów połączyć te trzy zagadnienia, ponieważ moim zdaniem występują one we wszystkich kwestiach dotyczących technologii i kultury. Dla Czytelników, którzy lubią śledzić logiczny ciąg rozumowania umieściłem rozdziały w kolejności odpowiadającej mojemu ciągowi rozumowania, u podstaw którego leży przekonanie, że jeśli rzeczywiście technologia prowadzi nas do nowego porządku rzeczy, winna troszczyć się i mieć na uwadze wszystkich ludzi biorących w tym procesie udział

Derrick de Kerckhove

Jest dyrektorem Ośrodka Kultury i Technologii i profesorem romanistyki na Wydziale literatury francuskiej Uniwersytetu w Toronto. Był asystentem i bliskim współpracownikiem Marshalla McLuhana, znanego w świecie proroka internetu.

Jest powszechnie uważany za jego godnego następcę. Jego książki są pełne głębokiej zadumy i filozoficznej refleksji nad naturą przemian, którym poddawana jest wyłaniająca się właśnie na naszych oczach nowa elektroniczna rzeczywistość. Napisał m.in.: Powłoka Kultury, wydawnictwa MIKOM 2001, Inteligencja otwarta, wydawnictwo MIKOM, 2001, a także Transinteractvity, Brainframes: Technology, Mind and Business. Głównym przedmiotem jego zainteresowań jest rodzący się w Sieci fenomen określony przez niego mianem inteligencji otwartej, któremu poświęcił wiele warsztatów.

Niestrudzenie głosi potrzebę myślenia na skalę Ziemi oraz nowej aksjologii, która opisałaby w inny sposób stare dylematy odziedziczone po odchodzącej kulturze słowa pisanego. Nie jest jednak bezkrytycznym ideologiem kultury elektronicznej. Pokazuje bowiem nie tylko nową jakość i nieznany dotąd wymiar kultury elektronicznej, ale i zagrożenia, które mu towarzyszą.

Wiodącym problemem, który pojawia się zwłaszcza w ostatnim okresie jego twórczości jest sprawa naszego uczestnictwa w tym procesie i osobistej odpowiedzialności za kształt wspólnego dobra. Erudycja, analityczny umysł i wyobraźnia sprawiły, że jego książki są pełne głębokiej zadumy nad losami nowej ery ludzkości, jaka jest kultura elektroniczna.

Posted in , |
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Popular Posts

Search

Swedish Greys - a WordPress theme from Nordic Themepark. Converted by LiteThemes.com.